czwartek, 29 listopada 2012

Odsłona 49: Jedzenie szkła

Koszyk Ciężki:
The Dillinger Escape Plan - Unretrofied

Niesamowity kawałek, który tak naprawdę został przez fanów potraktowany z niechęcią. Bo zbyt przebojowy, bo zbyt lekki, bo flaki nie latają po ścianie. Sporo w tej muzyce wpływów takich tuzów jak Faith no More, sporo melodii, znakomitego budowania napięcia i sugestywnego klimatu. Bo pod koniec z pozornie błahej piosenki robi się z tego niezła zawierucha. Końcówka to już to, co typowego dla The Dillinger Escape Plan, czyli chory noisowy zgiełk. Ale kończy się znowu spokojnie. Oczywiście ta piosenka może wprowadzić w błąd, bo ekipa z New Jersey gra ekstremalnie ciężką muzykę z pogranicza metalcore’a i mathrocka, noise’a. Ciężkie granie, nie dla każdego, choć Unretrofied może spodobać się każdemu. Tak czy siak, bardzo istotna formacja w ciężkiej, nowoczesnej odmianie metalu.


Koszyk średni:
Bloc party - Like Eating Glass


Był taki okres, że łaknąłem takiej muzyki, debiut Bloc party spadł na mnie jak deszcz w suszy, oniemiałem. Zatkało mnie. Świetnie rytmicznie rozwiązana muzyka, pełna niesamowitej energii, inwencji, bogata w świetne melodie, nieprawdopodobnie udana pod względem aranżacyjnym. Silent Alarm była jak fatamorgana. Ciekawym aspektem był czarnoskóry frontman , który doskonale czuł się w teoretycznie białej stylistyce. Czuć było trochę stylistyki tanecznego rocka (który notabene wtedy się rodził) ale było sporo odniesień do punkowej zadziorności i eksperymentu spod znaku TV on the radio. Na swojej ścieżce kariery Bloc Party miewali kryzysy, ale ostatni album przekonuje mnie, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych kapel ostatnich lat.




Koszyk lekki:
David Bowie - Real Cool World


David Bowie jest postacią z innej planety. Jego muzyka nawet, gdy była bardziej nośna i komercyjna odkrywała niezwykłe oblicze tego artysty. Jego klasa zawstydzała największych tego świata, choćby dlatego, że jego płyty, były artystyczną wypowiedzią, śmiałym manifestem, bądź po prostu genialnym krążkiem. Nie zapomnimy, gdy zaczynał dawno temu od bardzo ambitnego grania, określanego wtedymianem glam rocka w garniturze. Pomimo ewidentnego balansowania na granicy kiczu i artystycznej prawdy, zawsze był godnym zaufania. Może dlatego, że jego Ziggy to był w gruncie rzeczy nieco zagubiony everymanem. Nie zapomnimy także popowego okresu, gdzie jego twórczość, choć chwytliwa, była tak niecodziennie elegancka, że właściwie należało by słuchać na baczność. Bo przecież nikt już nie nagra kolejnego Let's Dance, nikt już nie zanuci czegoś lepszego niż ponadczasowe China Girl, nie zanudzi kompletnie wspaniałym Blue Jean, uraduje cudownym Modern Love, zauroczy w This is not America. Nie zapomnimy jego słabości do eksperymentów i odwagi startowania w świecie rocka industrialnego (Little Wonder) czy ewidentnie pogiętej psychodelii (Afraid of American). Artysta, którego szanuję, jak mało kogo w tym świecie. Wspaniały, odważny i nietuzinkowy muzyk – artysta przez duże A.




Laurka:
Broken Bells - The Ghost Inside

http://vimeo.com/12239340

wtorek, 9 października 2012

Odsłona 48: Walka ołówkiem



Koszyk Ciężki:
Atomship - Pencil Fight
Progresywny metal zużył się i wyświechtał na całego, wszelkie formy AD 2013 właściwie już to agonalne wierzganie nogami. Przeżyją tylko najsilniejsi. Ci, którzy tworzą dobre piosenki. Z melodiami, z chwytliwymi motywami, przebojowymi solówkami, fajnym sposobem śpiewania. Liczy się tylko piosenka. Pseudoambitne chały fan wyczuje na kilometr. Atomship idzie tym samym śladem, co Flaw czy Stereomud. Sporo kontrastów w obrębie jednej piosenki, trochę łagodności, trochę wrzasku, gdzie trzeba to jest krzyk, jest i wyciszenie. Jest szept, jest mocne szarpnięcie strun, jest krew, pot i łzy. Pencil Fight to właśnie uosobienie tych trzech nierozłącznych czynników. Do tego można dorzucić emocje i uczucie. Muzyka niewyprana z emocji.

http://vimeo.com/35035514

Koszyk średni:
The Chemical Brothers - Where Do I Begin
Mam kolegę, który w nieprawdopodobnie precyzyjny sposób potrafi znajdować szufladki różnych odmian elektroniki. Ja nigdy nie byłem w tym biegły, dlatego stylistykę The Chemical Brothers i podobnych określam jako ambitna muzyka taneczna. I właściwie do sporej części twórczości można tak podchodzić, ale niestety nie zawsze. Bo jak tańczyć przy pokręconym Where Do I Begin, który kończy się kompletnym kataklizmem muzycznym? Jak pokracznie wyglądałby taniec przy Let Forever Be? Na szczęście niejedną dyskotekę umili fantastyczny The Boxer, poskakać śmiało da się przy Not another drugstore, czy Star Guitar. Można by tak wymieniać, ale gdzie da się tańczyć? Nie w Polsce, bo u nas hołduje się zupełnie innej zorcie tanecznych wykonawców. Nawet już nie próbuję być zły i bezsilny. Po prostu mam to gdzieś. Ja już nie potrzebuję dyskotek, niech się martwią młodzi zabijani wątpliwą finezją młócki rodem z siłowni.



Koszyk lekki:
The Other Two – Selfish
Jakim zespołem jest New order? Odpowiedź może być tylko jedna: wybitnym. Każdy odłam cechuje się bardzo charakterystyczną manierą stylistyczną i bardzo charakterystyczną, niepodrabialną finezją. Czuć ten polot także w The Other Two, efemerydzie, która przysporzyła mi sporo radości swego czasu. Genialnie zaśpiewane piosenki popowe mają tyle wdzięku po dziś dzień, że duch geniuszu Curtisa został dziedziczony nawet w tak odległych od Joy Division klimatach. Selfish to doskonały utwór, bije na głowę nieco wtórny Tasty Fish (tu odniesienia do Bizarre są zbyt namolne) Wiadomo, to nie to co New Order, ale wspaniale się wraca do tych pozornie błahych piosenek.



Laurka:
Help She Can't Swim - Fermez La Bouche



środa, 19 września 2012

Odsłona 47: Twarzą w dół


Koszyk lekki:
Icehouse - Electric Blue

Icehouse mogli na pewnym etapie mojego życia robić ze mną co chcieli. Byłem jak plastuś, kształtowany przez ten liryzm, przez tę muzyczną poezję. Electric Blue zasilał pierwszą kolumnę postrzałową. Tłukłem na potęgę, dzień i noc. Noc i dzień. Wszystko tu tak ładnie się tli i tak ślicznie gra na mojej duszy. Łkam i uśmiecham się. A przecież ulepili mnie w kształt Everymana w Great Southern Land, pokazali mi czym jest miłość w No Promises. Oczywiście Icehouse nie jest bez wad. Płyty są różne. Niektóre słabiutkie. Ale zawsze można było pośpiewać nowofalowe ballady, które po prostu kocham całym sercem.





Koszyk średni:

Blur - The Universal

Tak wylosowało mi i koniec. Blur to właściwie bodaj najlepsza kapela jaką znam. Zdecydowanie. Właściwie wybrać jakiś jeden konkretny kawałek - ten mój ulubiony - graniczy z cudem. Kocham wszystko, co oni stworzyli, gdybym mógł być na ich koncercie, koncert mógł trwać 10 godzin. Każda ich piosenka, nawet te słabsze tętnią życiem, pomysłem, geniuszem. Co wybrać? Czy chore, jazgotliwe Essex Dogs, czy może leciutkie End Of A Century, skoczne Coffee & TV, psychodeliczne Death Of A Party, genialne For Tomorrow, dyskotekowe Girls and Boys, narkotyczne Ambulance, naiwne Charmless Man. Nie mogę przestać wymieniać. Po prostu kocham ich w całości. Bezwarunkowo. Wybrałem piosenkę, która mnie pozamiatała i która wciągnęła chyba każdego mojego przyjaciela. Magiczna i cudowna. Kochana!





Koszyk ciężki:

The Red Jumpsuit Apparatus - Face Down

Ta piosenka powstała w momencie, gdy gitarowa muzyka powoli sygnalizowała swój schyłek, w momencie, gdy wydawało się, że już nic jej nie uratuje. Muzyka ciężka jest w strasznej agonii, a właściwie muzyka gitarowa. A może po prostu zmieniłem otoczenie. A może … Można wymieniać. Po prostu dziś już słucham innych rzeczy. The Red Jumpsuit Apparatus bardzo w tej piosence mi się podobali bardzo cenię tę melodię, te kontrasty agresji z łagodnością, za całokształt. Trudno uważać tę formację za epokową, za wielką. Po prostu mieli kilka fajnych piosenek i tyle. No i jedną doskonałą - Face Down.





Laurka: Grade 8 - Get It Out
Aż mam ochotę coś zniszczyć !!!


piątek, 27 lipca 2012

Odsłona 46: Tańczę w swojej krwi

Koszyk Ciężki:

Waltari - Color TV


Przyznam się, że gdy po raz pierwszy usłyszałem tę piosenkę, myślałem, że jestem poddany eksperymentom przez kosmitów. Finowie zrobili ze mojej głowy paprykarz szczeciński łącząc death metal z beztroskim popem. Na takie szaleństwo mogą sobie pozwolić nieliczni, wykracza to poza ramy jakiejkolwiek konwencji. Przeryczane canto kontrastuje ze słodką melodią w refrenie w sposób perfidny i słodki jednocześnie. Ale oczywiście to były ich początki, gdy można było się po nich spodziewać dosłownie wszystkiego. Bo taki So Fine to kompletnie niezwykła muzyka łącząca skandynawski folk z techno i metalem, a to połączenie miało znamiona zupełnie naturalnego i jakby oczywistego. The stage to przecież przepiękna ballada, której melodia została w mojej głowie na zawsze, kocham ją, Atmosfear ma w sobie coś z rapowani, elektronika, pop, metal, no i piękny cover A Forest z repertuaru The cure. Wymieniać można bez końca. Niezwykle eklektyczna formacja, dla której nie istniały żadne bariery, granice i konwenanse. Początek kariery mieli boski na wskroś. Najlepsza kapela z Finlandii!!!




Koszyk średni

TV on the Radio - Staring at the Sun

TV on the radio – już sama nazwa mówi: ostrożnie z ogniem, stąpacie po grząskim gruncie. Tutaj naprawdę jak w dobrym filmie – spodziewaj się niespodziewanego. Nowojorczycy doskonale wyczuli koniunkturę i potrzeby słuchacza, pozostając przy okazji w niszy artystycznego niepokoju i braku pokory. Nie pieścili się zupełnie łącząc jazz z industrialem (The Wrong Way), krojąc ambient podszyty bezczelnością rodem z punk-rocka (Wolf Like Me), strugając elektropopowe Staring at the Sun raczej mijali listy przebojów za sprawą przaśnego, jak na te czasy podejścia do instrumentarium. I Was A Lover to psychopatyczna ballada, która ma w sobie coś z choroby psychicznej, Ambulanse – to śpiewany a’capella jakiś punkowy manifest. Można by tak opisywać bez końca niespotykaną u normalnego zjadacza chleba inwencję i odwagę. Ale nie ma to sensu. Choćby z powodu, że potrafili pisać fajne piosenki . Nie bali się przekazać swojej myśli artystycznej i byli konsekwentni. Bardzo ważna formacja młodego pokolenia.




Koszyk lekki

Men, Women & Children - Dance in My Blood

Nie zapomnę okoliczności poznania tej piosenki. To kamień milowy w muzyce. W moim odczuciu. Ponieważ przed poznaniem jej byłem dość mocno zakręcony na punkcie gitarowego grania i dość ostro siedziałem w ciężkiej muzyce. Pop dla mnie nie istniał. Ni cholerę. Men, Women & Children zrobili coś niewykonalnego. Pokazali, że można z disco spod znaku WMCA stworzyć coś naprawdę bardzo atrakcyjnego. Obok Scissor Sisters i Under the Influence of Giants przełamali hegemonię rocka w moim myśleniu i światopoglądzie. Od Men, Women & Children zaczęła się kompletna rewolta w moim pojęciu i pojmowaniu muzyki. Przez 10 lat brzydziłem się tańcem! Oni to zmienili. Gdy słyszałem pierwszy raz w radio Wazee niemalże oniemiałem. Kocham ich za to, że pokazali coś co wydawało mi się okropne w tak fajnym świetle. Dziś już wiem, że inteligentne połączenie rocka i disco to po prostu klucz do sukcesu w dojściu do mojego serca.

Laurka: Gomez - Get Myself Arrested

wtorek, 3 lipca 2012

Odsłona 45: Niedrogi syntezator

Koszyk lekki:
The Black Ghosts - Full Moon 
Rok 2009
Zaczyna się niesamowicie, płynie, ale jednocześnie skacze. Do nietypowe ani dla cieczy, ani ciała stałego. Formacji The Black Ghosts udała się rzecz zupełnie niezwykła, potrafili elektropop przełomu dekady ozdobić ornamentami nietypowymi dla tego nurtu. Gdzie jest i odrobina liryzmu, odrobina subtelności, spokoju, ale jest w tym też jakaś nerwowość, elektroniczny podtekst. Gitara akustyczna pięknie współgra tu z syntezatorem, skrzypce z automatem perkusyjnym, liryczny śpiew z loopowymi zagrywkami aranżacyjnymi. Oczywiście twórczość tej formacji mieści się w typowych zawiasach tej stylistyki, nie wyprzedza epoki, nie wymyśla prochu, to po prostu taniec, niedrogi syntezator i świetne melodie. Sporo fajnej zabawy, ale ilekroć puszczam Full Moon przenoszę się do innej krainy. Magicznej. Każdy artysta marzy o stworzeniu takiej piosenki. 




Koszyk średni:
The Flys - Afraid
Rok 1999

Zaczyna się niepozornie I tak w sumie też trwa, lekko, bezpratensjonalnie, słodko, fajnie. Ta piosenka kroczy z uśmiechem na twarzy ale nie brakuje na niej zastanowienia. W pewnym momencie muzyków rozpiera pozytywna energia i udziela się to każdemu słuchaczowi. Ma w sobie coś z grunge’u i popu. Przesycona jest psychodelią i znakomitą szkołą gitarowego pinkania. Płyta Holiday Man jest okraszona takim klimatem. What You Want ma w sobie coś ze Stone Temple Pilots, She's So Huge ociera się o stylistykę Sponge, z kolei rewelacyjne Got You (Where I Want You) przypomina Everclear, The Family funkuje jak Supergroove, ciekawa formacja, która oczywiście w Europie nie zaistniała. 




Koszyk Ciężki:
Adema - Freaking Out
Rok 2002

Adema to typowy przedstawiciel ciężkiej muzyki przełomu tysiąclecia, trochę nu-metalowej energii spod znaku Taproot, czy wczesnego Linkin’ Park, szczypta agresji typowej dla wczesnego 12 Stones albo Soil, melodyka typowa dla Earshot czy Trapt. To były dobre czasy dla ciężkiej muzyki. Aż roiło się od ciekawych kapel, niektóre miały naprawdę sporo do powiedzenia, debiutancka płyta Ademy zasilała pierwszą ligę tego nurtu, wspaniałe słuchało się takich hitów jak Pain Inside, Giving In czy The Way You Like It, każdy z nich jest po prostu niesamowity. Nie wiem co się stało potem, w drugiej połowie lat 2000 – kompletna katastrofa. Dziś muzyka ciężka nie istnieje. Totalnie nie żyje. Potrzeba mesjasza. 




Laurka:
Elvis Costello - The Other Side Of Summer
Rok 1991


czwartek, 28 czerwca 2012

Odsłona 44: Popielniczka

Koszyk lekki:

The Cars - I'm Not the One


Pan Samochodzik, czyli Ric Ocasek był na pewnym etapie mojego życia jedną z największych radości mojego życia. Łatwość tworzenia wspaniałych, chwytliwych przebojów była wręcz niespotykana. Każda piosenka był tak bardzo atrakcyjna, tak świetna, że aż wariowałem z zachwytu. W dodatku Ric potrafił nie tylko tworzyć niezwykłe melodie, ale był profesorem w dziedzinie produkowania kompozycji, każda piosenka The Cars była dopieszczona, by nie powiedzieć „wypasiona” . Z resztą był on wziętym producentem z bardzo charakterystycznym typem optymalizowania piosenek. Jego referencje są bardzo silne: Weezer, Bad Brains, Bad Religion, Nada Surf, No Doubt, Guided by Voices, Bran Van 3000, Suicide. Czyli, co ciekawe, sporo formacji z koszyka ciężkiego. Co świadczyło o jego potężnej wyobraźni. The Cars zaczynali w roku 1973, czyli dosyć dawno temu, od niełatwej muzyki, mieszanki nowej fali i popu. Nie miało to wszystko jeszcze znamion aż tak dużej przebojowości. Klasyczne Moving In Stereo bliższe jest dokonaniom Joy Division, niż kapelom z list przebojów. Oczywiście pierwsze płyty przyniosły świetną muzykę i spore przeboje. Przełom nastąpił po podbiciu przez listy przebojów kawałka Drive. Wtedy cały świat się zmotoryzował. Co drugi nucił Tonight She Comes, na każdej randce grało Drive, skakało się przy Shake It Up. The Cars – Niesamowicie pokolorowali moje szare dzieciństwo, nie byłem w stanie być przy nich w złym humorze. Dzięki Ric za te fajne chwile. 





Koszyk ciężki:

Melvins - Queen


Był okres, że okrzyknięto ich nowym Black Sabbath i nie było w tym specjalnej przesady. Ciężar gatunkowy był naprawdę solidny, warsztat i emocje niczym żywcem wzięte z Master of Reality. Gdy formacja powstawała na początku lat 80 tych, mało kogo interesowała ta mieszanka punku, metalu, awangardy i wszystkiego co najcięższe w muzyce mogło się znaleźć. Ale było kilku, którzy się przysłuchali, między innymi Kurt Cobain i cała grunge’owa załoga. Bardzo inspirująca kapela, która kompletnie nie szanowała konwenansów i schematów, olewała sztampowe podejście do tworzenia piosenek. Bywało, że ocierali się o stylistykę VoiVod (Honey Bucket), albo o stylistykę Pantery (Lost), w Shevil bawią się w psychodeliczny sludge, w A History of Bad Men wzięli na tapetę Nowojorskie klimaty hardcore’owe typu Cro-Mags, Boris to z kolei czysty Stoner Rock, It's Shoved ma sporo z Helmeta . Niestety to bardzo ciężka i trudna muzyka, na którą trzeba mieć dzień. Ich przesympatyczne okładki nie zwiastują ciężaru gatunkowego, jakieś pieski, owoce, łabędzie – a w środku brud, zło i nieczystości. Katarzis- ostrzegam ale i zachęcam – bo wiem, że są tacy masochiści jak ja. 





Koszyk Średni:

The din pedals – Ashtray

Kompletnie niezauważony zespół, który bardzo zgrabnie lawirował między wieloma stylistykami, doskonale czuł się w gitarowych klimatach amerykańskiego gitarowego grania ale nie dało się ich muzyki tak łatwo zakwalifikować, bo ich środki aranżacyjne były dość niejednoznaczne. Niektóre przypominały schematy typowe dla U2 (Waterfall), Porn Star ma coś z Balladowego Smashing Pumpkins, Hands For Rosie's show przypomina Radiohead, Rewelacyjny Alien niesie echa stylistyki Elbow. Not Much For Saturdays to znowu oczko w stronę britpopu w stylu Marion. No i ten największy hit. Ashtray. Płyta zespołu, który mógł rozwinąć skrzydła, bo miał ogromny potencjał, ale nie zdążył tych skrzydeł rozwinąć. Płyta przepadła. Ta książka zbyt szybko się zamknęła. Nie wiem dlaczego. Takie życie. 





Laurka:
Bletzung - Don't turn away

Fajny hicior!
MP3

wtorek, 12 czerwca 2012

Odsłona 43: Wino, kobiety i śpiew


Koszyk Ciężki:

The Step Kings – Vibe

Kolejna formacja, która niczym meteor przemknęła przez listy, zestawienia, ludzkie serca. Właściwie Let's Get It On! Była płytą kompletnie niezauważoną moim zdaniem. A była niezwykle wartościową mieszanką hardcore’a, rapcore’a i crossover. Rewelacyjnie pracowała tam sekcja rytmiczna, w tym niepodrabialna gitara basowa. Oczywiście formacja nie stroniła od zupełnie zwariowanych eksperymentów, w Burn in hell z repertuaru Twisted Sister (sic!) brzmią niczym heavymetalowy Biohazard, One and One to paranoiczne granie w stylu One Minute Silence, Imbalance ma w sobie coś z naspeedowanym Red Hot chilly peppers, albo bardziej Insolence, 3 The Hard Way jest utrzymany w klimacie Primer 55, we Friends tłuką niemalże jak Sevendust. No i fantastyczne Right Is Wrong, które ma w sobie dużo ze stylistyki Snot oraz genialne, ultra przebojowe Vibe. Przeleciało i co najgorsze, druga płyta przyniosła sporo ciekawych zwrotów stylistycznych i nadzieję, że dla nich nie będzie żadnych barier, ale publiczność już nie kupiła tego bardziej wyrafinowanego oblicza. 





Koszyk Średni:

Harvey Danger - Flagpole Sitta / Wine, Women, and Song


Harvey Danger tak mocno są Amerykańscy, że aż jest to wyczuwalne przez skórę, każda ich nuta to pozdrowienia z USA. Co ciekawe formacja pochodzi ze Seattle, także naleciałości tamtej sceny bywają obecne w ich twórczości . Dość znamiennym wyróżnikiem ich twórczości jest rubaszna wesołkowatość w stylu The Presidents of USA (Meetings With Remarkable Men) czy też typowe dla Pixies linie melodyczne (Carlotta Valdez) czy też Weezerowe wygłupy połączone z bardzo rozsądnym rozłożeniem napięcia, co często stosował Talking Heads (Authenticity), sporo też wspólnego mają z Indie rockowym hałasowaniem spod znaku Nada Surf (Private Helicopter). W późniejszym okresie w tym i teraz, formacja brzmi głębiej, dojrzalej, melodie nie są już tak czytelne i łatwe, aranżacje bogatsze i bardziej wyrafinowane, istną wisienką na torcie jest przepiękny Wine, Women, and Song zagrany z prześlicznym akompaniamentem na pianinie. Oczywiście straciła na tym zawadiackość i szaleństwo, ale na pewnym etapie wręcz nie wypada grać tego samego. Dlatego zdecydowałem się zaliczyć obie piosenki w poczet hitów mojego życia Flagpole Sitta i Wine, Women, and Song – z różnych muzycznych światów. Z pięknych światów. Obie równie doskonałe. 








Koszyk Lekki:

Tasmin Archer- Somebody's Daughter 

Pierwszy kontakt z Tasmin był jękiem zachwytu, świat po prostu oniemiał, Sleeping Satellite, choć już nieco zapomniany, jest nadal bardzo łatwo rozpoznawalny i ponadczasowy. To piosenka popowa, której zazdrości każdy popowy artysta, lekkość, przebojowość, delikatność, ale i dojrzałość. Wszystko się tu kleiło i nie miało nawet odrobiny znamion tandety czy koniunkturalizmu. Czyściutki głos, mający soulowe proweniencje i przepyszne aranżacje, wszystko to było skazane na sukces. Ale mi było mało, do momentu aż usłyszałem Somebody's Daughter, postanowiłem kupić płytę i byłem w szczerym szoku. Kopalnia przebojów, pełnych zadumy, ale jednocześnie doskonale wykonanych i skrojonych. Czy to będzie majestatyczne In Your Care, czy mające coś z klimatu country Lords of the New Church, czy słodziutki jak miód Arienne, czy popowo-smoothjazzowe Hero (skojarzenia z Baśką na miejscu) mające w sobie coś z klimatu Propagandy Halfway To Heaven, czy genialny na wskroś Somebody's Daughter, nieprawdopodobnie śliczna piosenka doskonale wywarzona i zaaranżowana okraszona niecodziennie piękną melodią. 





Laurka z koszyka ciężkiego:

Soil - Breaking Me Down




poniedziałek, 11 czerwca 2012

Odsłona 42: Przypadkowy Romans


Koszyk Lekki

Eurythmics - Here Comes the Rain Again

David Stewart wraz z divą muzyki pop stworzyli w latach osiemdziesiątych coś kompletnie niezwykłego i niepodrabialnego. Zimne nowofalowe dźwięki ubrali zgrabnie w słodycz przebojowych melodii, tworząc swego czasu taki grzejący lód muzyki pop. Here Comes the Rain Again jest przykładem, że można stworzyć piosenkę nieoczywistą i trudną w odbiorze, pełną niepokoju i mroku a jednocześnie sprzedać ją na hit listy. Dziś nie do okiełznania zestawienie. Nie do wyobrażenia. Że można trzaskać sprzedaż płyt wytwórni, będąc jednocześnie niepokornym i nietuzinkowym. Eurythmics zrobili na kilku wczesnych płytach coś, czego właściwie nie udało się już nigdy powtórzyć – no może tylko tuzy typu Depeche Mode czy Tears for fears są w stanie przebić ich w tej działce. Czy to będzie dziwny No Fear, No Hate, No Pain czy punkowe The First Cut, czy elektropopowe Who's That Girl czy zimne Sweet Dreams czy prześliczne There Must Be An Angel. Here Comes the Rain Again – ilekroć słyszę – łapię się za głowę. Nawet serujące papkę Zet i RMF nie są w stanie, pomimo usilnych prób zniszczyć tej legendarnej piosenki. Tego legendarnego duetu. 





Koszyk Średni

Tonic - Casual Affair

Gdybym urodził się w Stanach nie byłbym w stanie słuchać nic innego. Tak niepozorna nazwa, tak niepozorna postawa i image, tak niepozorna załoga stworzyła tę cytrynową paradę zamykając usta wszystkich spragnionych dobrej melodii, dobrej muzyki. Miałem dylemat, czy wybrać ultra przebojowe, przepiękne If You Could Only See, które można nucić bez końca, czy utrzymane w klimacie Pearl Jam - Flower Man, czy też popowe Take Me As I Am, czy też mające coś z klimatu Goo Goo Dolls - Soldier's daughter, czy też typowe dla nich Sugar – piękny Power pop, czy też utrzymane w klimacie Collective Soul You Wanted More. Wybrałem mój ukochany Casual Affair – typowy tonic. Taki napój – gorzki, ale słodki, słodki ale gorzki. Trzepałem głową wielokrotnie. 





Koszyk Ciężki:

Linkin park - Point Of Authority

Aż dziw bierze, jakim obciachem stała się ich muzyka. Kompletna katastrofa i brak chęci wyjścia z tego syfu w jakikolwiek sposób jest właściwie bardziej frustrująca niż zastanawiająca. Nie zajmujmy się tym co tworzą dziś w roku 2012 roku, bo naprawdę serce krwawi. Przypomnijmy sobie czasy, gdy byli znani jako twórcy świetnej gitarowej muzyki, gdy na rockotekach w okresie studiów zdzierałem sobie gardło na ich wspaniałej muzyce w szczególności na One Step Closer, gdy In the End wprowadzało mnie w ekstazę i miałem ochotę przytulać cały świat. Gdy krzyczałem przy From the Inside, gdy bujałem się w rytm Papercut, gdy ich muzyka z pogranicza rapu, popu, hardcore’a i metalu budziła respekt i szacun. Point Of Authority to kawałek jakby z innej planety- inne oblicze tej formacji – właściwie zupełnie nieznane, dla uprzedzonych może być zupełnym szokiem. Bardziej w klimacie Beastie boys czy Lost Prophets. Ależ miałem szacunek dla tych ludzi, pomyśleć, że to są ci sami. 





Laurka:
Supergroove - Can't Get Enough




środa, 6 czerwca 2012

Odsłona 41: Nikt się nie rusza, to nikomu się nie stanie krzywda


Koszyk Średni:

We Are Scientists - Nobody Move, Nobody Get Hurt

Gitarowcy z Claremont zawsze mieli patent na ożywianie moich małżowin usznych, na podkręcanie pozytywnych wibracji, a robili to prostymi środkami. Jak to jest, że pomimo upływu lat płyty choć nie powalają przełomowością, czy nie odkrywają nowych lądów, zawsze zachwycają mnie . Oczywiście na krążkach nie brakuje zapchajdziur, skłamałbym, gdybym powiedział, że to doskonałość w pełnej krasie. Mają jednak niebywałą umiejętność tworzenia świetnych rockowych piosenek, klecenia znakomitych melodii, ciekawego konstruowania piosenek, pomimo ich prostoty. Co ciekawe formacja nie zdobyła moim zdaniem należytego poklasku na jaki zasługiwała, może dlatego, że struktura ich linii melodycznych czy reżim aranżacyjny nie jest z gatunku papki dla mas. To porządne rasowe granie, czy to będzie gitarowe granie spod znaku Bufallo Tom w This Scene Is Dead, czy w klimacie wczesnych The Killers - It's A Hit, czy mająca coś z Urge Overkill - You Should Learn, czy zanurzone w zgiełku z klimatu Ash - Selective Memory, czy też mające coś z klimatu gitarowych Klaxonsów I Don't Bite. Porównania można mnożyć. Jedno jest pewne –na nich nigdy się jeszcze nie zawiodłem. 





Koszyk lekki:

Tahiti 80 - Heartbeat

Francuski język nigdy nie był moim ulubionym, francuskie jedzenie to też zupełny koszmar, niestety do tego poziomu od wielu lat dopasowuje się scena muzyczna. Na szczęście są wyjątki w każdej regule. Tahiti 80 to dla mnie od wielu lat przepyszne zjawisko, gdzie przeplata się w fascynujący sposób soul, pop i wiele innych przyjemnych słonecznych gatunków. Zawsze cechuje ich twórczość niespotykana lekkość, bezpretensjonalność, pogoda, uśmiech. W tym wszystkim jest coś co powoduje, że chce się powiedzieć – piękny jest ten świat. Oczywiście miłośnikiem wyrafinowanych, ambitnych brzmień będzie irytować ta muzyka, ale myślę, że przy odrobinie dobrej woli znajdą tu niezłą odskocznię i odpoczynek. No i są tu też niezwykłe piosenki, trochę łamiące słoneczne schematy. Och lato już tuż tuż… 





Koszyk Ciężki:

The Apex Theory – Apossibly

The Apex Theory to było arcyciekawe zjawisko w ciężkiej muzyce I oczywiście jak każde arcyciekawe zjawisko przepadło bez echa. Nieprawdopodobnie łączyło kilka ciekawych zjawisk muzycznych, po pierwsze metalowe łojenie mające coś z klimatu nu-metalu okraszone jazzującym klimatem podobne do tego, co tworzyli np. Ultraspank, czy Pulse Ultra splecione z jakimś nerwowym eksperymentem spod znaku Skeleton Key czy Boy Hits Car, do tego wszystko ujarane bliskowschodnim dymem i w zderzeniu z melodyką spod znaku Incubus. Co fajnie, trzymali dość równy poziom i byli dość bezkompromisowi co w ciężkiej muzyce bywa cnotą. Zapomniane, ale każdy kto miał poznać ten już to zrobił. 





Laurka:

The Legendary Pink Dots - Under Glass



[/size][/color]


czwartek, 24 maja 2012

Odsłona 40 - Król jest tylko jeden

Odsłona 40 - Król jest tylko jeden

Koszyk ciężki:

30 Seconds to Mars - Echelon

Ileż kontrowersji powstało wokół tej formacji, ileż niesmaku, ileż goryczy. To oczywiście kwestia dziwnego image’u, muzyki granej pod publiczkę, plastykowego zachowania, jakiegoś infantylnego i sztucznego podejścia do publiczności. Zapomnijmy o Marsach AD 2012 i cofnijmy się o kilka lat, gdy Jared i ekipa zaczynali przygodę z muzyką, gdy to wszystko było jeszcze czyste, unikatowe, porywające, świeże. A takie właśnie było, do tej pory ciary chodzą mi po plecach, gdy słyszę niesamowity, nieprawdopodobnie powalający mocą Capricorn, pełen jakieś furii w Edge of the Earth, czy kompletnie powalający Fallen. Wszystko to było poukładane, ale miało dozę niezbędnego szaleństwa, było świeże i autentyczne. No i Echelon - klasyka math rocka. Kawałek po prostu nie do opisania zwykłymi słowami, narastający, nieoczywisty, kończący się wprost niesamowicie. Dziś właściwie pozostał rozmach i siła, ale nie ma już nic poza tym, no i ten cholerny emo-niesmak, nie o to chyba chodziło.





Koszyk średni:

Dishwalla - Counting Blue Cars

Ekipa z Santa Barbara otrzymywała tak rewelacyjne recenzje, że skusiłem się swego czasu na kupno kasety “Pet your friends”. Okładka przestawiająca roześmianą dziewuchę trzymającą na smyczy sarnę bardzo mi się spodobała. No i to co najważniejsze - nieprawdopodobnie chwytliwe i doskonałe melodie, których nikt w dzisiejszych czasach nie jest w stanie wygenerować. Charlie Brown's Parents zachwyca częstymi zmianami tempa i emocji, w obrębie jednej piosenki dzieje się tyle, że można obdzielić kilkanaście innych. Explode eksploduje furią i złością, Miss Emma Peel powala niecodziennie cudowną melodią i słodyczą, Pretty Babies kołysze energicznym stąpaniem z delikatnym głosem, Feeder buja, ach jakże lubię maczać się w tych dźwiękach, upajać tak optymalną mieszanką popu i rocka. Każdy kto lubi dobry pop-rock powinien koniecznie poznać ten krążek. Nie jest to jakieś arcydzieło ale kopalnia wspaniałych hitów. Zupełnie niedzisiejszych. No i Counting Blue Cars. Ogromny hit na listach posiadający niesamowitą melodię i głębię. Piękny na wskroś - by nie powiedzieć idealny.





Koszyk Lekki:

Michael Jackson - Beat It

Wielki król popu, nie ma w tym tytule ani grama przesady, to człowiek, który namacalnie zmienił świat swoją muzyką, spod jego ręki taśmowo wychodziły kawałki o jakie wielu muzyków modli się wieczorami. To artysta, którego geniusz kompozytorski na pewnym etapie był wprost nie do wyobrażenia, to człowiek, który miewał boskie przebłyski. Dobra koniec wychwalanek. Broni się muzyka, to świadectwo genialności o jakiej piszę. Tu aż się roi od wspaniałych piosenek, czy to będzie skoczny Smooth Criminal, pięknie funkujący Thriller, utrzymany w klimacie RNB Remember the time, rockowo brzmiący Give In To Me, słodziutki Man in the Mirror, mający coś z klimatu hip hopu In The Closet, przepiękny Dirty Diana, czy pełen delikatności Who Is It. Wymieniać można właściwie bez końca. Wszystko oczywiście perfekcyjnie dopieszczone aranżacyjnie, świetnie i z emocją zaśpiewane, pełne rozmachu. Każda piosenka ma znaczenie, tu nie ma zapchajdziur, tu nie ma pójścia na łatwiznę. No i mój ulubiony Beat It z gościnnym udziałem Eddiego Van Halena. Kawałek, który wyprzedził epokę, nie mam żadnych wątpliwości. Arcydzieło muzyki pop. Ikona. Michael zawsze będzie moim prywatnym królem popu.





Laurka:

Ashes of soma - Emancipate




wtorek, 8 maja 2012

Odłona 39 - Kryzys wieku średniego

Koszyk średni:

The Beta Band - Out-Side

the Beta Band była swego czasu niesamowicie frapującym zjawiskiem, bardzo lubiłem epatować się tą niezwykle eklektyczną i nieco psychodeliczną twórczością, w której nie brakuje odniesień do twórczości Becka, jak i gitarowych kapel z lat 90 tych. W tej muzyce jest wszechobecny duch eksperymentu spod znaku chociażby UNKLE i inteligentnego kombinowania typowego dla Zappy, bez znamion megalomanii, bez popadania w przaśną pastiszowość i co ciekawe z ogromnym poczuciem humoru. W tej muzyce jest również to, co najistotniejsze - czyli spory potencjał komercyjny. Potencjał niestety niewykorzystany. Ta wyśmienita porcja postmodernistycznej muzyki rozrywkowej podanej z głową i z jajami nie sprzedała się zupełnie, nie spodobała się? Ja po prostu myślę, że po prostu nie wpadła we właściwe ręce, może to brak szczęścia? Nie wiem tego. Wiem natomiast, że każdy szanujący się fan ambitnej alternatywy musi znać The Beta Band.





koszyk lekki:

Dexys Midnight Runners- Come On Eileen

To był swego czasu tak ogromny hit, że właściwie nie schodził z czołówek wszystkiego co mogło takową czołówkę posiadać. Pop w wykonaniu Dexy’ego z naleciałościami soulu, folka, country radził sobie dość przyzwoicie na wszelkich listach w latach 80tych będąc zawsze w cieniu większych. Stylistycznie formacja porównywana do The Specials, do ABC, do … właściwie do każdego. Nigdy, bowiem, nie miała artystycznie na tyle dużo do powiedzenia, by uzyskać swój własny, niepowtarzalny styl, odróżniający od innych, pomimo ciekawych partii smyczków, dęciaków, ciekawego głosu. Po prostu za dużo w tym było przeciętności i nijakości. Come On Eileen - był chyba jedyną piosenką, z której Dexy i ekipa mogli być naprawdę dumni. Żywiołowa, fajna, melodyjna, przebojowa, ciekawa rytmicznie i aranżacyjnie. Prawdziwy przebój. I ja się też kochałem w tej melodii na zabój! Nuciłem nawet przez sen. 





koszyk Ciężki:

Faith No More - Midlife Crisis

Faith no more to jedna z najlepszych kapel, jakie poznałem w moim życiu, jedna z najwybitniejszych jakie pojawiły się na naszym padole. Krążyli kilka last wydając kilka niesamowicie genialnych płyt, nie schodząc nigdy poniżej pewnego poziomu. Zawsze wysokiego. Nie nagrywają dziś na siłę płyt tak jak niektóre zespoły, zjadając własny ogon, każdy ich występ na żywo to istna ekstaza muzyczna. Każdy ich pomysł był świeży, niesamowity, inspirujący, szalony, niestandardowy. Dobra gadam frazesy. Konkrety: Mike Patton, jest człowiekiem, którego głowa pękała od pomysłów, artystycznie mógłby rozdzielić talent spośród tuzina muzyków pokrewnych stylistycznie, nic na tym nie tracąc. Muzyka Faith no more to szalona i nieokiełznana mieszanka rocka, metalu, funku, eksperymentalnych dziwolągów ale i przepięknych melodii. Spod jego pióra wyszło chore do cna Ugly in the morning, ale i liryczne, dostojne Just a Man, nagrał nawiedzone, jakieś sadystyczne Be Aggressive, dostatnie, mocne Ashes to Ashes, pełne jakiegoś psychodelicznego orientalnego hip hopu A Small Victory, nieprawdopodobne, najeżone soulowymi naleciałościami Star A.D, chore do imentu Cuckoo For Caca, gdzie Patton śpiewa jak punkowy Kaczor Donald, jest też balladowe Easy.... tak można ciągnąć w nieskończoność. Dla mnie ta kapela, czego się nie dotknęła zamieniała w złoto. Absolutna czołówka muzyki rockowej. Największy hit? Nie wiem co wybrać! Może to co było faktycznie największym hitem. 

czwartek, 22 marca 2012

Odsłona 38 - Pijacka Logika

Koszyk średni:

Keane - Bend And Break

Zupełnie przypadkowo, bo w przeddzień wydania nowego krążka, maszyna losująca wskazała Brytyjczyków z Keane. Formacja dość nierówna i budząca przeróżne reakcje, czasem wpływająca na koszmarne mielizny i uciekająca się do oczywiście przeciętnych i wątpliwych artystycznie rozwiązań. Czasem ich muzyka budzi wrażenie, że muzycy powtarzają te same schematy w kółko i można odnieść wrażenie, że się jest robionym w balona. Czym tu się zachwycać? Bo ani wokalista nie jest mega fachowcem ani mega artystą, ani to nie jest jakaś specjalnie wyrafinowana muzyka, ani teksty, ani… Tylko tyle, że ja mam do nich słabość, zawsze ceniłem ich za przepiękne melodie, za świetnie brzmiące instrumentarium i za rozmach. Bend And Break jest taką wisienką na torcie – przepiękna piosenka, cudownie zaśpiewana, zagrana, coś czystego, coś nieuchwytnego, coś nie stworzenia przez statystycznego artysty-grajka. Takie małe arcydzieło. 





Koszyk lekki:

The Fat Lady Sings - Drunkard Logic

Jedna z najbardziej niedocenionych kapel popowych jakie znam, śmiem twierdzić, że mogliby osiągnąć coś na kształt sukcesu, gdyby tylko pokierował nimi ktoś sensowny z branży. Tyle tylko, że Irlandczycy nie grają specjalnie komercyjnej muzyki, ani nośnej, ani kontrowersyjnej, ani wykręconej. Taka grzeczna muzyka z pogranicza popu i rocka. Silnie osadzona w południu muzyki Amerykańskiej, mająca w sobie coś z klimatu Angielskiego pop-rocka z połowy lat 90 tych, ze świetnym wokalistą wyśpiewującym kapitalne, niezapomniane melodie, każda ich piosenka jest boska. Cóż przepadli – ale nie ma się czemu dziwić, ważne, że ja ją wyłuskałem z czeluści świata muzycznego. I tym się chełpię, bo to przepiękne piosenki. 









koszyk ciężki:

Toadies - Possum Kingdom

Possum Kingdom brzmiał swego czasu tak niesamowicie, ze można było drzeć z głowy włosy i pytać, jak oni to zrobili? Banalnym, wyświechtanym riffem z tzw. potknięciem; prościutkim, kroczącym rytmem i leniwym postgrungeo’wym sposobem śpiewania. Tyle tylko, że to było dopiero otwarcie, bo dalej czaił się mroczny, pełen lęku Tyler, gdzie gitary jęczą, piszczą, miałczą i wszystko zlewa się w jakiś przepiękny sos, dalej jest narkotyczny i pełen dziwnej, psychodelicznej energii Paper Dress, przypominający dokonania Pearl Jam, jest rock’n’rollowy I Come From The Water, słowem pełnokrwista muzyka rockowa. Oczywiście oczekujący niespotykanych aranżacji, niebotycznych melodii i wywalonych w kosmos przebojów, się srodze zawiedzie, bo to muzyka pełna paranoi, choroby, dziwna i w swej schizofrenii na swój sposób piękna. 



http://www.mycharts.pl/forumdisplay.php?fid=111 

wtorek, 6 marca 2012

Odsłona 37: Sąsiedztwo

Koszyk Średni:


Arcade Fire - Neighborhood #3 (Power Out)


To od początku było niesamowite zjawisko. Jakieś nieuchwytne dla poszukiwacza szufladek i nie do zniesienia dla miłośnika spójnej estetyki. Oczywiście na trzeciej płycie to wszystko stało się mocno wyszlifowane i spójne, ale straciła na tym wszystkim spontaniczność, z jaką obcowaliśmy na debiucie. Taka spontaniczność była znakiem rozpoznawczym Talking Heads i w pierwszych momentach miałem wrażenie, że Arcade Fire są spadkobiercami talentu Byrne’a w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Arcade Fire kapitalnie odnajdują się w folk-rockowych klimatach (Wake Up), doskonale rzeźbią w masie zimnofalowego klocka z lodu (Black Mirror), cudownie łkają na modłę postpopu spod znaku Modest Mouse (Neighborhood #2 (Laika)). To bardzo solidna kapela, która mimo przebojowość stawiała na dalszej pozycji, dla niej podstawą tworzenia był klimat, dobry tekst, jakaś elegancja. Ja zawsze wolałem bardziej wykoślawione oblicze – nieco ironicznie podniosłe Rococo, rock’n’rllowe Month Of May, czy mające w sobie coś z klimatu wspomnianych Modest Mouse Neighborhood #3. I choćby z powodu nadmiaru elegancji całokształt twórczości AF odbieram jako lekkie rozczarowanie. 









koszyk Lekki:


Gorillaz – Doncamatic (All Played Out)


Gorillaz to formacja niezwykła, niezwykłość jest w stanie potwierdzić każdy człowiek na tym globie. Bo jaką kapelą może być ekipa skrzyknięta przez Damona Albarna? Gorillaz w sposób kompletnie nonszalancki, zwariowany łączy w spójną papkę totalnie odległe od siebie światy. Na jednej płycie spotyka się grupa muzyków hiphopowych, soulowych, metalowych, folkowych jako maskotki w teledyskach tworzą w tym garncu zupełnie niesamowity miszmasz, mający cechy spójności. W to wszystko wlewa się seria zwariowanych pomysłów aranżacyjnych i wykonawczych made by Albarn. Każda piosenka zaśpiewana, zagrana, wykonana jest z myślą, z pasją, z niespotykaną radością. Na najlepszy kawałek wybrałem ku zaskoczeniu wielu piosenkę nietypową dla nich. Zaśpiewana przez Daley’a – popowego wokalistę, o słodkiej i nieco dla wielu pretensjonalnej w gruncie rzeczy barwie głosu. Towarzyszy tej piosence niesamowicie udany obraz, kapitalny podróż podwodna do plastykowej wyspy. To jest dowód na to, że dla Damona nie ma rzeczy niemożliwych. Doskonały pop wyzuty z jakichkolwiek barier i konwenansów – świadectwo, że są na świecie ludzie nie bojący się prawdziwych wyzwań. Oczywiście kocham wiele innych piosenek Gorillaz, ale Doncamatic jest dla mnie zaskoczeniem każdego dnia. 






Koszyk ciężki:


Saliva - After Me


Saliva właściwie istniała tylko na debiucie, kompletnie wyjebistym rockowym łojeniu, skocznym, rześkim i porywającym. Cała płytka najeżona była świetnymi melodiami, niebanalnymi zabiegami aranżacyjnymi, aż zimno robi się od brawurowej rock,n,rollowej zabawy na pograniczu kiczu i całusa w pośladki. Click Click Boom – bodaj największy hit z tego krążka ma w sobie coś z zadymy, Your Disease – to jakieś wkurwienie, właściwie każda piosenka to wymierzony w zły świat środkowy palec. Ja wybrałem After Me – zupełnie z innej bajki, bliżej im tutaj do stylistyki Flaw czyli melodyjnego, pełnego zadumy i jakiejś refleksji protest songu. Tam emocje są artykułowane inaczej, środkiem wyrazu jest niepokój i konsternacja. Generalnie Saliva jako całokształt to kompletnie beznadziejna kapela, grająca sztampę, ale powalającego debiutu nikt im nie odbierze.







wtorek, 31 stycznia 2012

Odsłona 37: Ból w każdym języku

Koszyk Średni:

On - if i get to feel you

Taki dziwaczny eksperyment Kena Andrewsa z Failure, Year of the Rabbit, Replicants i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze, okazał się rewelacją. Nikt nie przypuszczał, że Shifting Skin – jedyny krążek formacji On, będzie tak niesamowitym zjawiskiem. Na czym polega fenomen On i o czym ten dziobas tak nawija, skoro nikt właściwie nie wie o co chodzi? Failure – klasyka nurtu zwanego space rockiem, okraszona przebojową psychodelią, została tu pięknie spleciona z elektroniką, doprawiona rytmicznym i skocznym drivem tu i ówdzie sympatycznym riffem, każda piosenka ma coś innego w sobie, co przykuwa uwagę. Płyta właściwie kompletnie niezauważona, a potencjał komercyjny ma ogromny. Miała. Bo dziś to już historia. Cała płyta – monolit. Koniecznie – nie tylko dla fanów space rocka. 





Koszyk Lekki:

Apollo 440 - pain in any language

Czy to koszyk lekki? Nie wiem. Apollo kojarzy się właściwie z muzyką taneczną. I tu muszę trzy grosze wrzucić. Opowiem ciekawą anegdotę. Pracując w wakacje w okresie szkoły średniej strasznie napaliłem się na kawałek Raw Power, doskonały kawałek taneczny z ambicjami. Ale nie doczytałem, że to bonus track, tylko na CD. Pracując w malutkiej foremce budowlanej w Rybniku, natrafiłem na dziwny dzień, gdzie część ludzi miało wyraźne apetyty na piwo, a ja jako ten najmłodszy skoczyłem. Po drodze minąłem sklep muzyczny Totu na Placu Wolności, kupiłem kasetę. Posłuchałem ją w magneciaku przy kolegach tynkarzach, malarzach etc. Nie było skali złości, w jakiej można było zmierzyć złość, gdy skonstatowałem, że nie ma na tej kasecie Raw Power. Ale słuchałem, słuchałem, słuchałem i okazało się, że mam do czynienia z rzeczą wybitną. Doskonałą. Wybitną. Cała płyta kolorowa i pełna dramaturgii i wielu barw, zawiera To. Pain in any language – to rzecz epokowa. Rzecz, jakiej nie powstydzili by się najwięksi tego świata. Ma w sobie coś z klimatu Dead can dance. Pikanterii dodaje fakt, że w tej piosence śpiewa człowiek, któremu dzień wcześniej przyjaciel popełnił samobójstwo. Billy śpiewa całym sobą. Duszą. Wszystko na tej płycie wydaje się być przemyślane i konsekwentne, od początku do końca. Płyta eksperymentalna, wymykająca się łatwym klasyfikacjom, każdy kawałek jest z innej bajki a jednocześnie krążek jest niebywale spójny. Czy weźmiemy nieodżałowane dubowe Raw Power, czy niesamowite narastające nagranie tytułowe mające w sobie coś ze Stereo MC’s, czy jazzujące Kruppa, czy karkołomna interpretacja hitu Ediego Van Halena, Ain't Talkin' 'Bout Dub czy kompletnie powalająca Altamont Super-Highway Revisited – rockowa, ale jednocześnie elektroniczna z powalającym pochodem basowym, czy narkotyczny, nieco chilloutowy Vanishing Point. Silną pozycją jest też kompletnie nie dający się zaszufladkować White Man's Throat, no i bluesowo brzmiący Tears of the gods. Electro glide in blue jest krążkiem najbardziej udanym w dyskografii Apollo 440. Ambient, house, drumnbass, jazz, blues, hip hop – to wszystko można tu znaleźć. Bez wątpienia krążek, który nieźle „nabroił” w ówczesnym elektronicznym światku. Wielka rzecz. Bez cienia wątpliwości. 





Koszyk Ciężki:

corrosion of conformity - Albatross

Corrosion of conformity – miałem ich kasetę i wylałem na nią piwo na imprezie we Wrzelowcu. Próbowałem czyścić, cuda robić, ale psińco z tego wyszło. Myślałem, że już nie usłyszę ich, ale Bóg wynalazł Internet. 
Gitarowa muzyka AD 2012 właściwie nie istnieje. Ale gdyby ktoś nagrał płytę zawierającą choć jedną setną tyle energii , jedną setną tyle melodii, jedną setną tyle mocy, jedną setną tyle przebojowości co płyta Deliverance, to obwieściłbym wielki powrót rocka. Nad ta płytą unosi się duch Black Sabbath, namacalnie. Ale ma w sobie ten duch sporo życia. Bo każdy kawałek jest bardzo przebojowy i luźny. Nie ma tam krztyny kunktatorstwa ani nadęcia, to żywa, porywająca muzyka, epatuje radością grania, emanuje z niej energia, ale i świetny luz. Jedna z najlepszych hard-rockowych płyt wszechczasów. 


Odsłona 36 - Fryzura Diabła

Koszyk Średni:

Beck – Devil's Haircut

Beck wg mnie jest artystą totalnym, idealnym, doskonałym. Jestem jego oddanym fanem od samych początków i akceptuję nawet najbardziej niezrozumiałe dla mnie kierunki, jakimi podążał ten facet. Każdy jego kawałek jest nie dość, że przemyślany, ciekawy, to jeszcze nieprzeciętnie atrakcyjny, jakiś świeży, jarający. Obojętnie, czy chwyta się za bluesowo brzmiące Nausea, czy kroczące, hiphopowe Hell Yes, czy napchane elektroniką Girl, czy Madchesterowskie Black Tambourine, czy jakieś neojazzowe Missing, czy osadzone w latach 70 tych Cellphone's Dead, czy też będzie to narkotyczne nicotine & gravy, czy też popowe the new pollution, czy folkowe Tropicalia, czy chore, awangardowe Where It's At, czy jest to zwyczajna gitarowa ballada Jack-ass, czy syntetyczna Get Real Paid, czy mocne rockowe E-Pro, psychodeliczne Beercan, czy kompletnie połamany Devil's Haircut. Twórczość Becka to paleta przeróżnych barw, przeróżnych styli, najróżniejszych nawet kompletnie odległych od siebie muzycznych światów. On potrafi nie tylko to scalić, ale robi to z niedostępną dla normalnych zjadaczy chleba lekkością i radością i autodystansem. Wszystko co on tworzy, jest na swój sposób oryginalne i zwariowane, ale jednocześnie często i przebojowe, przystępne. Dla mnie to Artysta przez największe A, jakie tylko jestem sobie w stanie wyobrazić. Gdy ktoś spytał się Go o styl jaki tworzy, odpowiedział, że tworzy styl zwany muzyką 





Koszyk Ciężki:

Sonic Youth - Bull In The Heather

O Sonicach mogę wypowiadać się właściwie tylko w superlatywach, tak inspirującej, bezkompromisowej, ale i oryginalnej formacji próżno dziś szukać. Mają patent na dobrą alternatywną muzykę, właściwie od pierwszych sekund można rozpoznać ich charakterystyczny, nieco zgrzytliwy, mocny, ale rozmazany styl. Rozmazany w sensie oniryczny i psychodeliczny. Ich muzyka, nawiedzona, trudna w odbiorze jest dowodem na to, że można grać ciężką muzykę i jednocześnie osiągnąć sukces. A przez cały czas nie przestają zaskakiwać, intrygować, niektórych i irytować. Czy będzie to hardcore’owe Drunken Butterfly, czy skoczny noise w Plastic Sun, czy utrzymane w stylistyce grunge Kool Hing, czy psychodeliczne do szaleństwa Snare, Girl, czy przebojowe rockowe Sugar Kane, czy też będzie to ciężki jak ołów Sudany, czy najeżone ścianą gitarowego hałasu 100%, czy będące inspiracją dla wielu noise’owych kapel Shadow Of A Doubt, czy pełne smutku Unmade Bed, czy mające w sobie coś z klimatu gitarowego 4AD Reena. Muzyka nie dla każdego, bywają płyty, że mam wrażenie, że dla nikogo. Ale niech ktoś mi powie, dlaczego mają status kultowy, dlaczego ich koncerty są zawsze kompletne, dlaczego ich tak cenimy. Nie tylko za żelazną konsekwencję, że są bezkompromisowi, nie tylko za to, że zainspirowali wszystkich odmieńców, nie tylko, że byli prekursorami noise rocka, nie tylko dlatego, że są tak niepowtarzalni. Kochamy ich, bo szanują słuchaczy. Bo po prostu są. 





Koszyk lekki:

Pale Saint - Kinky Love

To niezwykle oniryczna piosenka niezwykle niedocenionej kapeli. Mam wrażenie, że mogła osiągnąć znacznie większy sukces niż ten jaki stał się ich udziałem. Może być, że było to spowodowane faktem, że co rusz ktoś ich do kogoś porównywał, to do Cocteau Twins, to do Lush, to do Swervedriver, to do takiej, to do śmiakiej. Zarzucano im brak wyrazistości, brak swojego stylu, śmiem uważać, że to garść prawdy w tym jest, ale mi nigdy to nie przeszkadzało. Bardzo sobie cenię zarówno delikatne oblicze, jak i to bardziej mroczne gitarowe, każdy dźwięk jaki stworzyli – bardzo sobie cenię. A Kinky Love to po prostu magia w pełnej okazałości. 


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Odsłona 35 - Jeśli to jest to .....



Koszyk Lekki

Huey Lewis & The News - If This Is It

Wiele fajny piosenek wylansowali ci Panowie. Mam do nich szacunek i jestem im wdzięczny za to co stworzyli, bo tak świeżego rock’n’rolla swego czasu nikt nie był w stanie stworzyć. Wszyscy troili się, by wymyślić jakieś formy, podbarwiali solówkami, dziwakami, pierdołami piosenki a tu okazało się, że kluczem do sukcesu, nie pierwszy raz zresztą, jest prostota i przebojowość. Oni nie silili się na jakieś wirtuozerie, tylko bawili się muzyką, śpiewali o emocjach, o zabawie, o życiu, a jednocześnie byli niepowtarzalnie autentyczni. Radość grania biła z każdej piosenki niezależnie od tego, czy była osadzona w blues-rocku czy też w zwykłym pop music. Charakterystyczny sposób śpiewania, kapitalne instrumenty klawiszowe, rewelacyjne melodie, zabawne teledyski – tego nikt im nie odbierze. Wielkich, niezapomnianych hitów.





Koszyk ciężki:

Dredg - Bug Eyes

Dredg to zjawisko, to jakaś niespotykana fatamorgana. Przyjemność przedzierania się przez ich fascynującą twórczość jest dla mnie niczym nie zastępowalna, wielokrotnie odkrywałem ich na nowo, nawet wtedy, gdy wydawało mi się, że już nic nie jest w stanie mnie w tej muzyce zaskoczyć. Odkrywam ją na nowo przy każdym odsłuchu. Czy to będzie przestrzenne, pełne liryzmu Bug Eses, czy kroczące mrokiem Sanzen, czy skoczne Not That Simple, czy pełne agresji Ode To The Sun, psychodeliczne Of The Room, czy narkotyczne i dziwne same ol' Road, czy niemalże tripopowe Sang Real, ostre i ciężkie Saviour, czy popowe Zebraskin. Każdy utwór jest niezwykły i inny. Każdy pomysł był inny, ale jednocześnie spójny. Lepiszczem tej muzyki jest niesamowity głos, jest klimat i jakieś trudne do jednoznacznego zdefiniowania piękno. Absolutnie konieczne jest przebrnięcie przez ich płyty, jeśli się lubi ambitną muzykę rockową. 





Koszyk średni:

Kings of Leon - Use Somebody

Ależ niełatwe były moje relacje z tą kapelą. Były momenty, że nie znosiłem ich nieco wtórnej muzyki, że irytowała mnie ich tendencja do autoplagiatu. Denerwowała mnie ich maniera śpiewania i grania. Przełomem było posłuchanie ich płyty. Okazało się, że to przepiękna muzyka pełna emocji i piękna. Use Somebody dziś z perspektywy czasu uznaję za absolutną rewelację, za arcydzieło muzyki rockowej, rzecz, której zazdrości każdy gitarowy zespół. Doskonała melodia, dojrzały tekst, piękna melodia, fantastyczny klimat, coś pięknego. Przepięknie zagrana, cudownie zaśpiewana. Oczywiście nie brakowało mielizn w ich twórczości, ale ten kto nie uniknął mielizn niech pierwszy rzuci kamień.