czwartek, 31 marca 2011

odsłona 5 - 31.03.2011

INXS - Not Enough Time – Wytwórnia, hurtowni, fabryka hitów. Michael Hutchence może miał króciutkie życie, ale jako artysta mógł mieć poczucie spełnienia. Praktycznie lista ulubionych kawałków mogłaby być znacznie dłuższa, ale wybrałem piosenkę ze słabszego, zdaniem krytyków, okresu. Każdy marzy o takim słabym okresie. Praktycznie każda piosenka to wielki hit. Każda porywa melodią, świetnymi aranżacjami, fantastycznym wyczuciem tempa, rytmu. To muzyka pop-rockowa, która powinna być definicją gatunku. Tak powinny wyglądać przeboje tego typu. W karierze różnorodności nie brakowało - Taste it – porusza zwariowanym rytmem, The Gift zniewala mocą, Need You Tonight kochamy za funkujący, bujający beat, Heaven Sent porusza świetnym prowadzeniem grą gitary, Suicide Blonde i Disappear – masakrują melodią, By My Side i Never Tear Us Apart do cna zniewalają pięknym liryzmem. A Not Enough Time bardzo fajnym luzem, buja niespotykanym klimatem totalnego odprężenia. INXS – hurtownia przebojów, ale przebojów, które za 200 lat będą poruszać, intrygować, fascynować, koić, bawić i wpływać na nasze emocje w tym samym stopniu co dziś.



311 - Come Original - maszyna wylosowała mieszaczy z Nebraski. Powiem, że to jedna z najlepszych kapel z USA, można tak powiedzieć śmiało, bo choć ich trzonem jest muzyka rockowa, to właściwie nie ma dla nich żadnych barier, sięgają po funk regge, ska, hip hop, folk, metal i całe mnóstwo innych gatunków i robią to z niesamowitym wdziękiem. No i praktycznie ich każda piosenka to murowany hit. Wskazanie na jedną konkretną piosenkę jest krzywdzące, bo kocham również regałowe Beautiful Disaster, ostrą gitarową rapowankę w Down, czy kompletnie magiczne, przepiękne Amber. Wybrałem Come Original – bo to najbardziej bodaj charakterystyczny dla nich utwór. Maluczki powie: to przeca rapowany metal .Takich klientów odsyłamy najpierw do odsłuchania większej ilości twórczości, a jeśli to nie pomoże, no to zostaje wizyta u laryngologa. Swoją dyskografią i równą formą przez wiele lat zasługują na ogromny szacunek a w szczególności na sympatię. Czy to z okresu hałaśliwego debiutu, czy bujającego From Chaos. Może i w naszym kraju ktoś się uśmiechnie przy ich muzyce.



Amusement parks on fire - Venus in cancer – To formacja, która w zasadzie nie zachwyciła w sposób szczególny swoją dyskografią i całokształtem twórczości. Ale miała mocne momenty. Takim mocnym momentem był Venus in cancer. Utwór przepięknie zrealizowany wedle najlepszych szkół shoeagaze. W tej piosence jest właściwie wszystko za co lubimy ten styl, czyli jazgotliwe gitary tworzące ścianę dźwięku, momentami nieprzepuszczajacą innych dźwięków, jest świetny luz cechujący tego typu produkcje, świetna, choć odpowiednio nie przesłodzona melodia, nerwowy rytm. Amusement parks on fire nigdy wielkim zespołem nie byli, i raczej też nie będą. Nie znam ich całych płyt, może ktoś się skusi? Chyba lepszej reklamówki niż Venus in cancer nie mogli sobie zafundować.

_________________

środa, 23 marca 2011

odsłona 4 - 24.03.2011


Myslovitz – Zgon – kolejne losowanie hitów mojego życia. Myslovitz, mógłbym pisać do bólu o geniuszu Rojka, o jego fascynacjach muzycznych, które od samego początku podzielam, o jego pasji, o Off festiwalu, który jest dla mnie dosłownie snem na jawie. O jego niecodziennej skromności, w końcu o jego muzyce. Debiut Myslovitz to była fatamorgana na polskim rynku. Dystansował poziomem o lata świetlne podobne pozycje z tego okresu, typu rotary, roan, i wiele innych. Miały niesamowity klimat i bazowały na fascynacjach, które ja również ja podzielałem, trochę wyssali z twórczości z Ride, trochę z wczesnego Radiohead, trochę z Beattles, trochę ze Suede, trochę z … Realizatorem i producentem płyty został anglik Ian Harris, który w drugiej połowie lat 70. pracował z Joy Division, New Order, UK Subs i The Exploited, także nie jest to anonim. Oczywiście, Myslovitz mieli w swoim okresie słabsze momenty i momenty niemalże wstydliwe, ale jak sobie przypomnę o osobowości Rojka i to co on zrobił dla popularyzacji nietuzinkowej, niepopularnej, niekomercyjnej, innej muzyki. To po prostu wybaczam mu każdy błąd. Jest dla mnie postacią kultową.



Sevendust – Waffle – To kawał porządnego rockowego mięcha, wielokrotnie obgryzanego przeze mnie do białej kości. Przez spory okres ich twórczości ta muzyka z pogranicza metalu, rocka, hardrocka stała na bardzo wysokim poziomie, którego jednak nie udało się utrzymać. W całości ich płyty bywają trudne do przebrnięcia. Teksty poruszają najmroczniejszych spraw naszego jestestwa, muzyka tez nie jest łatwa w odbiorze, natomiast śpiew czarnoskórego Lajona po prostu to jeden z najlepszych głosów w ciężkiej muzyce, choć z pewnością lepiej czuje się w wyższych rejestrach. Skojarzenia z Living Colour – nieuniknione. Ciężko było wybrać jeden konkretny utwór, bo wspaniałych kawałków w ich twórczości było ogromnie dużo, postanowiłem wybrać Waffle, ciężki, ale z dość przystępną melodią. 6 czerwca wraz z pokrewną stylistycznie formacją Disturbed zagoszczą w Warszawskiej Stodole.



Chris Rea - The Road To Hell – Z koszyka tzw. lekkiego maszyna wylosowała niezwykłego wokalistę, tworzącego zwykłą muzykę. Bo nikt nie powie mi, że tak nie jest. Chris wielokrotnie zachwycał świat swoim na wskroś charakterystycznym, niesamowitym głosem ale i zaskakiwał chyba jednak zbyt bardzo popowym, lekkim repertuarem. Czasem ze sporymi naleciałościami rocka, bluesa, boogie, ale zawsze była to muzyka bardzo przystępna i łatwa w odbiorze. Ale zdarzały mu się takie odsłony jak The Road To Hell – utwór od którego nie mogłem się odpędzić, gdy byłem małym chłopcem. Byłem uzależniony niemalże od tej fantastycznej piosenki, Prościutkiej poprockowo-bluesowej pozycji, trochę w stylu spokojniejszego Dire Straits. Z pięknymi, miękkimi solami gitary. Ależ to był przebój. Dziś już by pewnie w dobie Klaksonsów czy innych Satrfuckerów nie miałby żadnych szans. Ale to były zupełnie inne czasy, totalnie inne. Nie było Hypemu, lasta, scrobblowania, Klaxonsów i miałem wtedy 22 lata mniej.

środa, 16 marca 2011

odsłona 3 - 17.03.2011

Maszyna losująca wybrała kolejne trzy hity mojego życia. Na pierwszy ogień utwór, którego nazywanie przebojem jest nieco zbyt daleko idącym wariactwem. To pochodnia muzyczna, to podmuch mocy, to buldożer i klęska żywiołowa. Tak oryginalnej formacji jak helmet nie ma w swojej klasie, tak niepowtarzalne pochody gitarowe, tak ogłuszająca ściana gitarowa, tak wykręcona sola i chory klimat jest w stanie stworzyć tylko Page Hamilton i spółka. Nie do podrobienia. Milktoast pochodzi ze znakomitego soundtracku The Crow. Kawałek jest zupełnie niesamowity, powala mocą, powala siłą. Dlatego Ci, którzy na co dzień słuchają Lady gagi dostana palpitacji. Bo to naprawdę ciężka i trudna muzyka. Nie dla każdego. Chyba, że zdobędą się na odrobinę odwagi. Odkryją jedno z największych zjawisk hardcore’a.



Box car racer - Tiny Voices – to jeden z kilku pobocznych projektów muzyków blink-182, formacji szalenie nierównej, wzbudzającej sporo kontrowersji. Ja ich lubiłem, bo mieli na swoim koncie naprawdę sporo świetnych piosenek, tylko że było to trochę infantylne, na wysokości utworzenia Box car racer image muzyków zaczął się zupełnie zmieniać. Był dojrzalszy i ciekawszy muzycznie. Apogeum artystyczne to Angels & airwaves, bardzo wysmakowane granie. Box car racer to płyta pozbawiona wad. Hit goni hit, przebój na przeboju, świetnie zrobione i zaaranżowane, Tiny Voices błyszczy niemalże. I jest to wszystko nieco głębsze, to taki pomost między blink-182 a Angels & airwaves. Jak ktoś mysli że to banalny punk jak Josie to może się grubo pomylić.



Junior Boys - In the Morning – maszyna wylosowała z trzeciego koszyka formację, która zobaczymy w Katowicach na oFF Festiwalu i do tego stosunkowo świeży utwór. Utwór niezwykły, mrozi krew w żyłach, jest irytujący i pociągający jednocześnie. Jest dziwny, jest przebojowy, niemalże zaprasza do tańca, wygibańca a jednocześnie jest w nim cos chorego, coś tajemniczego. No i ten teledysk, paranoiczny, jakby nakręcony przez psychopatę. Junior Boys nie uniknęli w swojej twórczości mielizn, czasem to co jest ich zaletą potrafi być też wadą. Przeginają z pewnymi formami to z przesadnie artystycznymi to zaś z minimal techno. Ale ekstatyczny In the Morning to ich perła. Elektropop w najlepszym wydaniu.

czwartek, 10 marca 2011

odsłona 2 - 10.03.2011



The House of Love  - Shine On – Jeden z największych hitów, jakie wypłynęły z wyspy zwaną Wielką Brytanią. Przyznam się, że mimo 24 lat utwór nie zestarzał się ani o sekundę. Brzmi nadal rewelacyjnie. Cudownie. Pamiętam po dziś dzień, jak bardzo kochałem te piosenkę. W trójce nazywali ją piosenką nocnikową :) The House of Love czerpali garściami z The Beatles, z psychodelii lat siedziemdziesiątych, trochę shoegaze, które wtedy dopiero się rodziło. Dziś już nikt ich nie pamięta a przecież wykroili całą masę wspaniałych piosenek. I przepiękne ballady takie jak Crush Me. Chrońmy od zapomnienia.



Pantera - Cemetary Gates – Niezwykle ważna w ciężkiej muzyce kapela, tworząca idealny pomost między heavy metalem a nowoczesnym, technicznym trash - metalem. Kawałek Cemetary Gates pochodzi z roku 1990 z płyty Cowboys From Hell, płyty przełomowej. Przedtem pantera była formacją czysto heavymetalową, w latach 90 tych tworzyła wyrafinowany trash metal, który jednak bywał naprawdę ciężki. Na teledysku widać jeszcze Anselmo z ostatkiem włosów. Potem przy fantastycznym Vulgar Display of Power zaczęły mu znikać :) O ile Metallica, Megadeth i inne formacje z tego nurtu gubiły się czasem w mieliznach popowej sieczki o tyle oni zawsze byli wierni ciężkiej muzyce. Cemetary Gates – Największy hit w ich dyskografii jest utworem tak fantastycznym, że aż zatyka. Oczywiście ten kto zachęcony ta piosenką siegnie po The Great Southern Trendkill, może doznać szoku. Ale myślę, że każdy doceni wyborną produkcję Terry Date’a – fachowca nad fachowców w branży.


Heaven 17 - Let Me Go – pamiętam jak przez mgłę, bo singiel pojawił się na świecie jak miałem 5 lat, ale muzyka towarzyszyła mi w domu praktycznie od pieluszki. Natomiast byłem pod wielkim wrażeniem teledysku i wspaniałego głosu wokalisty Glenna Gregory’ego. Muzycznie Heaven 17 to spory odłam The Human League, ludzie odeszli z macierzystej formacji, bo mieli dość bryndzy w jakiej zaczęła się pogrążać świetna przecież formacja nurtu New romantic. I choć na początku brzmiało to wszystko obiecująco, okazało się, że i oni zaczęli popadać w sztampę. Niemniej jednak zostawili kilka naprawdę cudownych piosenek.
Takich jak niezapomniany Let Me Go

poniedziałek, 7 marca 2011

odsłona 1 - 03.03.2011

Zmagałem się z tym problemem tysiące razy, robiłem rożne konfiguracje, pozycje niemalże z w klimacie shiatsu. Okazuje się się, że kluczem jest po prostu wymienianie, po kolei. Jak korale w pacierzu :) Proste. Bo co to są hity życia? To są piosenki, bez których nie wyobrażam sobie życia. Moderatorów proszę o umieszczenie tematu wyżej. Co tydzień postaram się umieszczać 3 piosenki. Zestawienie skończy się z ostatnim tchnieniem, jaki wydam :) Ogólnie zestawienie buduje się na RYM-ie, ale jako privat. Dzielenie się tą muzyką, to tak jakbym zdzierał za każdym razem kawałek siebie. Więc teksty w stylu "ledwo wieje": będą od razu banowane.

odsłona 1

Hum - Stars


Pareset lat temu tak własnie się grało. Ściana dźwięku przykryta ścianą hałasu, no i obowiązkowo tapeta zrobiona z fajnej melodii. Zero elektroniki i innych upiększeń. Jak wygląda Amy Adams bez makijażu, każdy widzi na Pudelku. Ale wystarczy siąść na chwilę obok takiej niewiasty, i wiadomo, że o2 kłamie. Tak własnie jest z z HUM. Muzyka zdarta z pięknych brzmień. Krytycy mówią o nich - przedstawiciele space rocka. H im W D.

Paul Weller - Sunflower

 



VIDEO


Co to jest punk rock, każdy kto tylko zmieni pieluchy z L na XL już wie. Padają nazwy. Nawet tak agresywne jak ... Nie będę wymieniał, bo szkoda tuszu. Kiedyś było coś takiego jak dinozaury, każdy słyszał o pterodaktylach i innych podobnych. Za 20 lat SeX pistols, the Clash, the Jam, to będzie sposób mieszania powideł czy fryzura w Tadżykistanie. Paul Weller to facet wywodzący się z tej trzeciej kapeli, tworzy do dnia dzisiejszego. Kocham tego faceta za wszystko co zrobił, bo czego się dotknął zamieniał w złoto. Nawet wtedy, gdy olał Punk rocka sikiem prostym.

Toad the Wet Sprocket - All I Want 





Przecudowna piosenka. Właściwie nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć. Oddycham nią, tym tekstem, tą melodią, tym klimatem, tą lekkością. Nie boje się użyć słowa: Kocham tę piosenkę. Jedna z niewielu pieśni, które jestem w stanie słuchać tysiąc razy i się nie nudzi. Młodym tez się spodoba, tylko niech otworzą uszy i posłuchają więcej razy niż oglądają cycki Dody przy wieczornych procedurach upustowych. Otwórzcie uszy.