poniedziałek, 11 czerwca 2012

Odsłona 42: Przypadkowy Romans


Koszyk Lekki

Eurythmics - Here Comes the Rain Again

David Stewart wraz z divą muzyki pop stworzyli w latach osiemdziesiątych coś kompletnie niezwykłego i niepodrabialnego. Zimne nowofalowe dźwięki ubrali zgrabnie w słodycz przebojowych melodii, tworząc swego czasu taki grzejący lód muzyki pop. Here Comes the Rain Again jest przykładem, że można stworzyć piosenkę nieoczywistą i trudną w odbiorze, pełną niepokoju i mroku a jednocześnie sprzedać ją na hit listy. Dziś nie do okiełznania zestawienie. Nie do wyobrażenia. Że można trzaskać sprzedaż płyt wytwórni, będąc jednocześnie niepokornym i nietuzinkowym. Eurythmics zrobili na kilku wczesnych płytach coś, czego właściwie nie udało się już nigdy powtórzyć – no może tylko tuzy typu Depeche Mode czy Tears for fears są w stanie przebić ich w tej działce. Czy to będzie dziwny No Fear, No Hate, No Pain czy punkowe The First Cut, czy elektropopowe Who's That Girl czy zimne Sweet Dreams czy prześliczne There Must Be An Angel. Here Comes the Rain Again – ilekroć słyszę – łapię się za głowę. Nawet serujące papkę Zet i RMF nie są w stanie, pomimo usilnych prób zniszczyć tej legendarnej piosenki. Tego legendarnego duetu. 





Koszyk Średni

Tonic - Casual Affair

Gdybym urodził się w Stanach nie byłbym w stanie słuchać nic innego. Tak niepozorna nazwa, tak niepozorna postawa i image, tak niepozorna załoga stworzyła tę cytrynową paradę zamykając usta wszystkich spragnionych dobrej melodii, dobrej muzyki. Miałem dylemat, czy wybrać ultra przebojowe, przepiękne If You Could Only See, które można nucić bez końca, czy utrzymane w klimacie Pearl Jam - Flower Man, czy też popowe Take Me As I Am, czy też mające coś z klimatu Goo Goo Dolls - Soldier's daughter, czy też typowe dla nich Sugar – piękny Power pop, czy też utrzymane w klimacie Collective Soul You Wanted More. Wybrałem mój ukochany Casual Affair – typowy tonic. Taki napój – gorzki, ale słodki, słodki ale gorzki. Trzepałem głową wielokrotnie. 





Koszyk Ciężki:

Linkin park - Point Of Authority

Aż dziw bierze, jakim obciachem stała się ich muzyka. Kompletna katastrofa i brak chęci wyjścia z tego syfu w jakikolwiek sposób jest właściwie bardziej frustrująca niż zastanawiająca. Nie zajmujmy się tym co tworzą dziś w roku 2012 roku, bo naprawdę serce krwawi. Przypomnijmy sobie czasy, gdy byli znani jako twórcy świetnej gitarowej muzyki, gdy na rockotekach w okresie studiów zdzierałem sobie gardło na ich wspaniałej muzyce w szczególności na One Step Closer, gdy In the End wprowadzało mnie w ekstazę i miałem ochotę przytulać cały świat. Gdy krzyczałem przy From the Inside, gdy bujałem się w rytm Papercut, gdy ich muzyka z pogranicza rapu, popu, hardcore’a i metalu budziła respekt i szacun. Point Of Authority to kawałek jakby z innej planety- inne oblicze tej formacji – właściwie zupełnie nieznane, dla uprzedzonych może być zupełnym szokiem. Bardziej w klimacie Beastie boys czy Lost Prophets. Ależ miałem szacunek dla tych ludzi, pomyśleć, że to są ci sami. 





Laurka:
Supergroove - Can't Get Enough




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz