wtorek, 31 stycznia 2012

Odsłona 37: Ból w każdym języku

Koszyk Średni:

On - if i get to feel you

Taki dziwaczny eksperyment Kena Andrewsa z Failure, Year of the Rabbit, Replicants i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze, okazał się rewelacją. Nikt nie przypuszczał, że Shifting Skin – jedyny krążek formacji On, będzie tak niesamowitym zjawiskiem. Na czym polega fenomen On i o czym ten dziobas tak nawija, skoro nikt właściwie nie wie o co chodzi? Failure – klasyka nurtu zwanego space rockiem, okraszona przebojową psychodelią, została tu pięknie spleciona z elektroniką, doprawiona rytmicznym i skocznym drivem tu i ówdzie sympatycznym riffem, każda piosenka ma coś innego w sobie, co przykuwa uwagę. Płyta właściwie kompletnie niezauważona, a potencjał komercyjny ma ogromny. Miała. Bo dziś to już historia. Cała płyta – monolit. Koniecznie – nie tylko dla fanów space rocka. 





Koszyk Lekki:

Apollo 440 - pain in any language

Czy to koszyk lekki? Nie wiem. Apollo kojarzy się właściwie z muzyką taneczną. I tu muszę trzy grosze wrzucić. Opowiem ciekawą anegdotę. Pracując w wakacje w okresie szkoły średniej strasznie napaliłem się na kawałek Raw Power, doskonały kawałek taneczny z ambicjami. Ale nie doczytałem, że to bonus track, tylko na CD. Pracując w malutkiej foremce budowlanej w Rybniku, natrafiłem na dziwny dzień, gdzie część ludzi miało wyraźne apetyty na piwo, a ja jako ten najmłodszy skoczyłem. Po drodze minąłem sklep muzyczny Totu na Placu Wolności, kupiłem kasetę. Posłuchałem ją w magneciaku przy kolegach tynkarzach, malarzach etc. Nie było skali złości, w jakiej można było zmierzyć złość, gdy skonstatowałem, że nie ma na tej kasecie Raw Power. Ale słuchałem, słuchałem, słuchałem i okazało się, że mam do czynienia z rzeczą wybitną. Doskonałą. Wybitną. Cała płyta kolorowa i pełna dramaturgii i wielu barw, zawiera To. Pain in any language – to rzecz epokowa. Rzecz, jakiej nie powstydzili by się najwięksi tego świata. Ma w sobie coś z klimatu Dead can dance. Pikanterii dodaje fakt, że w tej piosence śpiewa człowiek, któremu dzień wcześniej przyjaciel popełnił samobójstwo. Billy śpiewa całym sobą. Duszą. Wszystko na tej płycie wydaje się być przemyślane i konsekwentne, od początku do końca. Płyta eksperymentalna, wymykająca się łatwym klasyfikacjom, każdy kawałek jest z innej bajki a jednocześnie krążek jest niebywale spójny. Czy weźmiemy nieodżałowane dubowe Raw Power, czy niesamowite narastające nagranie tytułowe mające w sobie coś ze Stereo MC’s, czy jazzujące Kruppa, czy karkołomna interpretacja hitu Ediego Van Halena, Ain't Talkin' 'Bout Dub czy kompletnie powalająca Altamont Super-Highway Revisited – rockowa, ale jednocześnie elektroniczna z powalającym pochodem basowym, czy narkotyczny, nieco chilloutowy Vanishing Point. Silną pozycją jest też kompletnie nie dający się zaszufladkować White Man's Throat, no i bluesowo brzmiący Tears of the gods. Electro glide in blue jest krążkiem najbardziej udanym w dyskografii Apollo 440. Ambient, house, drumnbass, jazz, blues, hip hop – to wszystko można tu znaleźć. Bez wątpienia krążek, który nieźle „nabroił” w ówczesnym elektronicznym światku. Wielka rzecz. Bez cienia wątpliwości. 





Koszyk Ciężki:

corrosion of conformity - Albatross

Corrosion of conformity – miałem ich kasetę i wylałem na nią piwo na imprezie we Wrzelowcu. Próbowałem czyścić, cuda robić, ale psińco z tego wyszło. Myślałem, że już nie usłyszę ich, ale Bóg wynalazł Internet. 
Gitarowa muzyka AD 2012 właściwie nie istnieje. Ale gdyby ktoś nagrał płytę zawierającą choć jedną setną tyle energii , jedną setną tyle melodii, jedną setną tyle mocy, jedną setną tyle przebojowości co płyta Deliverance, to obwieściłbym wielki powrót rocka. Nad ta płytą unosi się duch Black Sabbath, namacalnie. Ale ma w sobie ten duch sporo życia. Bo każdy kawałek jest bardzo przebojowy i luźny. Nie ma tam krztyny kunktatorstwa ani nadęcia, to żywa, porywająca muzyka, epatuje radością grania, emanuje z niej energia, ale i świetny luz. Jedna z najlepszych hard-rockowych płyt wszechczasów. 


Odsłona 36 - Fryzura Diabła

Koszyk Średni:

Beck – Devil's Haircut

Beck wg mnie jest artystą totalnym, idealnym, doskonałym. Jestem jego oddanym fanem od samych początków i akceptuję nawet najbardziej niezrozumiałe dla mnie kierunki, jakimi podążał ten facet. Każdy jego kawałek jest nie dość, że przemyślany, ciekawy, to jeszcze nieprzeciętnie atrakcyjny, jakiś świeży, jarający. Obojętnie, czy chwyta się za bluesowo brzmiące Nausea, czy kroczące, hiphopowe Hell Yes, czy napchane elektroniką Girl, czy Madchesterowskie Black Tambourine, czy jakieś neojazzowe Missing, czy osadzone w latach 70 tych Cellphone's Dead, czy też będzie to narkotyczne nicotine & gravy, czy też popowe the new pollution, czy folkowe Tropicalia, czy chore, awangardowe Where It's At, czy jest to zwyczajna gitarowa ballada Jack-ass, czy syntetyczna Get Real Paid, czy mocne rockowe E-Pro, psychodeliczne Beercan, czy kompletnie połamany Devil's Haircut. Twórczość Becka to paleta przeróżnych barw, przeróżnych styli, najróżniejszych nawet kompletnie odległych od siebie muzycznych światów. On potrafi nie tylko to scalić, ale robi to z niedostępną dla normalnych zjadaczy chleba lekkością i radością i autodystansem. Wszystko co on tworzy, jest na swój sposób oryginalne i zwariowane, ale jednocześnie często i przebojowe, przystępne. Dla mnie to Artysta przez największe A, jakie tylko jestem sobie w stanie wyobrazić. Gdy ktoś spytał się Go o styl jaki tworzy, odpowiedział, że tworzy styl zwany muzyką 





Koszyk Ciężki:

Sonic Youth - Bull In The Heather

O Sonicach mogę wypowiadać się właściwie tylko w superlatywach, tak inspirującej, bezkompromisowej, ale i oryginalnej formacji próżno dziś szukać. Mają patent na dobrą alternatywną muzykę, właściwie od pierwszych sekund można rozpoznać ich charakterystyczny, nieco zgrzytliwy, mocny, ale rozmazany styl. Rozmazany w sensie oniryczny i psychodeliczny. Ich muzyka, nawiedzona, trudna w odbiorze jest dowodem na to, że można grać ciężką muzykę i jednocześnie osiągnąć sukces. A przez cały czas nie przestają zaskakiwać, intrygować, niektórych i irytować. Czy będzie to hardcore’owe Drunken Butterfly, czy skoczny noise w Plastic Sun, czy utrzymane w stylistyce grunge Kool Hing, czy psychodeliczne do szaleństwa Snare, Girl, czy przebojowe rockowe Sugar Kane, czy też będzie to ciężki jak ołów Sudany, czy najeżone ścianą gitarowego hałasu 100%, czy będące inspiracją dla wielu noise’owych kapel Shadow Of A Doubt, czy pełne smutku Unmade Bed, czy mające w sobie coś z klimatu gitarowego 4AD Reena. Muzyka nie dla każdego, bywają płyty, że mam wrażenie, że dla nikogo. Ale niech ktoś mi powie, dlaczego mają status kultowy, dlaczego ich koncerty są zawsze kompletne, dlaczego ich tak cenimy. Nie tylko za żelazną konsekwencję, że są bezkompromisowi, nie tylko za to, że zainspirowali wszystkich odmieńców, nie tylko, że byli prekursorami noise rocka, nie tylko dlatego, że są tak niepowtarzalni. Kochamy ich, bo szanują słuchaczy. Bo po prostu są. 





Koszyk lekki:

Pale Saint - Kinky Love

To niezwykle oniryczna piosenka niezwykle niedocenionej kapeli. Mam wrażenie, że mogła osiągnąć znacznie większy sukces niż ten jaki stał się ich udziałem. Może być, że było to spowodowane faktem, że co rusz ktoś ich do kogoś porównywał, to do Cocteau Twins, to do Lush, to do Swervedriver, to do takiej, to do śmiakiej. Zarzucano im brak wyrazistości, brak swojego stylu, śmiem uważać, że to garść prawdy w tym jest, ale mi nigdy to nie przeszkadzało. Bardzo sobie cenię zarówno delikatne oblicze, jak i to bardziej mroczne gitarowe, każdy dźwięk jaki stworzyli – bardzo sobie cenię. A Kinky Love to po prostu magia w pełnej okazałości. 


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Odsłona 35 - Jeśli to jest to .....



Koszyk Lekki

Huey Lewis & The News - If This Is It

Wiele fajny piosenek wylansowali ci Panowie. Mam do nich szacunek i jestem im wdzięczny za to co stworzyli, bo tak świeżego rock’n’rolla swego czasu nikt nie był w stanie stworzyć. Wszyscy troili się, by wymyślić jakieś formy, podbarwiali solówkami, dziwakami, pierdołami piosenki a tu okazało się, że kluczem do sukcesu, nie pierwszy raz zresztą, jest prostota i przebojowość. Oni nie silili się na jakieś wirtuozerie, tylko bawili się muzyką, śpiewali o emocjach, o zabawie, o życiu, a jednocześnie byli niepowtarzalnie autentyczni. Radość grania biła z każdej piosenki niezależnie od tego, czy była osadzona w blues-rocku czy też w zwykłym pop music. Charakterystyczny sposób śpiewania, kapitalne instrumenty klawiszowe, rewelacyjne melodie, zabawne teledyski – tego nikt im nie odbierze. Wielkich, niezapomnianych hitów.





Koszyk ciężki:

Dredg - Bug Eyes

Dredg to zjawisko, to jakaś niespotykana fatamorgana. Przyjemność przedzierania się przez ich fascynującą twórczość jest dla mnie niczym nie zastępowalna, wielokrotnie odkrywałem ich na nowo, nawet wtedy, gdy wydawało mi się, że już nic nie jest w stanie mnie w tej muzyce zaskoczyć. Odkrywam ją na nowo przy każdym odsłuchu. Czy to będzie przestrzenne, pełne liryzmu Bug Eses, czy kroczące mrokiem Sanzen, czy skoczne Not That Simple, czy pełne agresji Ode To The Sun, psychodeliczne Of The Room, czy narkotyczne i dziwne same ol' Road, czy niemalże tripopowe Sang Real, ostre i ciężkie Saviour, czy popowe Zebraskin. Każdy utwór jest niezwykły i inny. Każdy pomysł był inny, ale jednocześnie spójny. Lepiszczem tej muzyki jest niesamowity głos, jest klimat i jakieś trudne do jednoznacznego zdefiniowania piękno. Absolutnie konieczne jest przebrnięcie przez ich płyty, jeśli się lubi ambitną muzykę rockową. 





Koszyk średni:

Kings of Leon - Use Somebody

Ależ niełatwe były moje relacje z tą kapelą. Były momenty, że nie znosiłem ich nieco wtórnej muzyki, że irytowała mnie ich tendencja do autoplagiatu. Denerwowała mnie ich maniera śpiewania i grania. Przełomem było posłuchanie ich płyty. Okazało się, że to przepiękna muzyka pełna emocji i piękna. Use Somebody dziś z perspektywy czasu uznaję za absolutną rewelację, za arcydzieło muzyki rockowej, rzecz, której zazdrości każdy gitarowy zespół. Doskonała melodia, dojrzały tekst, piękna melodia, fantastyczny klimat, coś pięknego. Przepięknie zagrana, cudownie zaśpiewana. Oczywiście nie brakowało mielizn w ich twórczości, ale ten kto nie uniknął mielizn niech pierwszy rzuci kamień.