środa, 19 września 2012

Odsłona 47: Twarzą w dół


Koszyk lekki:
Icehouse - Electric Blue

Icehouse mogli na pewnym etapie mojego życia robić ze mną co chcieli. Byłem jak plastuś, kształtowany przez ten liryzm, przez tę muzyczną poezję. Electric Blue zasilał pierwszą kolumnę postrzałową. Tłukłem na potęgę, dzień i noc. Noc i dzień. Wszystko tu tak ładnie się tli i tak ślicznie gra na mojej duszy. Łkam i uśmiecham się. A przecież ulepili mnie w kształt Everymana w Great Southern Land, pokazali mi czym jest miłość w No Promises. Oczywiście Icehouse nie jest bez wad. Płyty są różne. Niektóre słabiutkie. Ale zawsze można było pośpiewać nowofalowe ballady, które po prostu kocham całym sercem.





Koszyk średni:

Blur - The Universal

Tak wylosowało mi i koniec. Blur to właściwie bodaj najlepsza kapela jaką znam. Zdecydowanie. Właściwie wybrać jakiś jeden konkretny kawałek - ten mój ulubiony - graniczy z cudem. Kocham wszystko, co oni stworzyli, gdybym mógł być na ich koncercie, koncert mógł trwać 10 godzin. Każda ich piosenka, nawet te słabsze tętnią życiem, pomysłem, geniuszem. Co wybrać? Czy chore, jazgotliwe Essex Dogs, czy może leciutkie End Of A Century, skoczne Coffee & TV, psychodeliczne Death Of A Party, genialne For Tomorrow, dyskotekowe Girls and Boys, narkotyczne Ambulance, naiwne Charmless Man. Nie mogę przestać wymieniać. Po prostu kocham ich w całości. Bezwarunkowo. Wybrałem piosenkę, która mnie pozamiatała i która wciągnęła chyba każdego mojego przyjaciela. Magiczna i cudowna. Kochana!





Koszyk ciężki:

The Red Jumpsuit Apparatus - Face Down

Ta piosenka powstała w momencie, gdy gitarowa muzyka powoli sygnalizowała swój schyłek, w momencie, gdy wydawało się, że już nic jej nie uratuje. Muzyka ciężka jest w strasznej agonii, a właściwie muzyka gitarowa. A może po prostu zmieniłem otoczenie. A może … Można wymieniać. Po prostu dziś już słucham innych rzeczy. The Red Jumpsuit Apparatus bardzo w tej piosence mi się podobali bardzo cenię tę melodię, te kontrasty agresji z łagodnością, za całokształt. Trudno uważać tę formację za epokową, za wielką. Po prostu mieli kilka fajnych piosenek i tyle. No i jedną doskonałą - Face Down.





Laurka: Grade 8 - Get It Out
Aż mam ochotę coś zniszczyć !!!


piątek, 27 lipca 2012

Odsłona 46: Tańczę w swojej krwi

Koszyk Ciężki:

Waltari - Color TV


Przyznam się, że gdy po raz pierwszy usłyszałem tę piosenkę, myślałem, że jestem poddany eksperymentom przez kosmitów. Finowie zrobili ze mojej głowy paprykarz szczeciński łącząc death metal z beztroskim popem. Na takie szaleństwo mogą sobie pozwolić nieliczni, wykracza to poza ramy jakiejkolwiek konwencji. Przeryczane canto kontrastuje ze słodką melodią w refrenie w sposób perfidny i słodki jednocześnie. Ale oczywiście to były ich początki, gdy można było się po nich spodziewać dosłownie wszystkiego. Bo taki So Fine to kompletnie niezwykła muzyka łącząca skandynawski folk z techno i metalem, a to połączenie miało znamiona zupełnie naturalnego i jakby oczywistego. The stage to przecież przepiękna ballada, której melodia została w mojej głowie na zawsze, kocham ją, Atmosfear ma w sobie coś z rapowani, elektronika, pop, metal, no i piękny cover A Forest z repertuaru The cure. Wymieniać można bez końca. Niezwykle eklektyczna formacja, dla której nie istniały żadne bariery, granice i konwenanse. Początek kariery mieli boski na wskroś. Najlepsza kapela z Finlandii!!!




Koszyk średni

TV on the Radio - Staring at the Sun

TV on the radio – już sama nazwa mówi: ostrożnie z ogniem, stąpacie po grząskim gruncie. Tutaj naprawdę jak w dobrym filmie – spodziewaj się niespodziewanego. Nowojorczycy doskonale wyczuli koniunkturę i potrzeby słuchacza, pozostając przy okazji w niszy artystycznego niepokoju i braku pokory. Nie pieścili się zupełnie łącząc jazz z industrialem (The Wrong Way), krojąc ambient podszyty bezczelnością rodem z punk-rocka (Wolf Like Me), strugając elektropopowe Staring at the Sun raczej mijali listy przebojów za sprawą przaśnego, jak na te czasy podejścia do instrumentarium. I Was A Lover to psychopatyczna ballada, która ma w sobie coś z choroby psychicznej, Ambulanse – to śpiewany a’capella jakiś punkowy manifest. Można by tak opisywać bez końca niespotykaną u normalnego zjadacza chleba inwencję i odwagę. Ale nie ma to sensu. Choćby z powodu, że potrafili pisać fajne piosenki . Nie bali się przekazać swojej myśli artystycznej i byli konsekwentni. Bardzo ważna formacja młodego pokolenia.




Koszyk lekki

Men, Women & Children - Dance in My Blood

Nie zapomnę okoliczności poznania tej piosenki. To kamień milowy w muzyce. W moim odczuciu. Ponieważ przed poznaniem jej byłem dość mocno zakręcony na punkcie gitarowego grania i dość ostro siedziałem w ciężkiej muzyce. Pop dla mnie nie istniał. Ni cholerę. Men, Women & Children zrobili coś niewykonalnego. Pokazali, że można z disco spod znaku WMCA stworzyć coś naprawdę bardzo atrakcyjnego. Obok Scissor Sisters i Under the Influence of Giants przełamali hegemonię rocka w moim myśleniu i światopoglądzie. Od Men, Women & Children zaczęła się kompletna rewolta w moim pojęciu i pojmowaniu muzyki. Przez 10 lat brzydziłem się tańcem! Oni to zmienili. Gdy słyszałem pierwszy raz w radio Wazee niemalże oniemiałem. Kocham ich za to, że pokazali coś co wydawało mi się okropne w tak fajnym świetle. Dziś już wiem, że inteligentne połączenie rocka i disco to po prostu klucz do sukcesu w dojściu do mojego serca.

Laurka: Gomez - Get Myself Arrested

wtorek, 3 lipca 2012

Odsłona 45: Niedrogi syntezator

Koszyk lekki:
The Black Ghosts - Full Moon 
Rok 2009
Zaczyna się niesamowicie, płynie, ale jednocześnie skacze. Do nietypowe ani dla cieczy, ani ciała stałego. Formacji The Black Ghosts udała się rzecz zupełnie niezwykła, potrafili elektropop przełomu dekady ozdobić ornamentami nietypowymi dla tego nurtu. Gdzie jest i odrobina liryzmu, odrobina subtelności, spokoju, ale jest w tym też jakaś nerwowość, elektroniczny podtekst. Gitara akustyczna pięknie współgra tu z syntezatorem, skrzypce z automatem perkusyjnym, liryczny śpiew z loopowymi zagrywkami aranżacyjnymi. Oczywiście twórczość tej formacji mieści się w typowych zawiasach tej stylistyki, nie wyprzedza epoki, nie wymyśla prochu, to po prostu taniec, niedrogi syntezator i świetne melodie. Sporo fajnej zabawy, ale ilekroć puszczam Full Moon przenoszę się do innej krainy. Magicznej. Każdy artysta marzy o stworzeniu takiej piosenki. 




Koszyk średni:
The Flys - Afraid
Rok 1999

Zaczyna się niepozornie I tak w sumie też trwa, lekko, bezpratensjonalnie, słodko, fajnie. Ta piosenka kroczy z uśmiechem na twarzy ale nie brakuje na niej zastanowienia. W pewnym momencie muzyków rozpiera pozytywna energia i udziela się to każdemu słuchaczowi. Ma w sobie coś z grunge’u i popu. Przesycona jest psychodelią i znakomitą szkołą gitarowego pinkania. Płyta Holiday Man jest okraszona takim klimatem. What You Want ma w sobie coś ze Stone Temple Pilots, She's So Huge ociera się o stylistykę Sponge, z kolei rewelacyjne Got You (Where I Want You) przypomina Everclear, The Family funkuje jak Supergroove, ciekawa formacja, która oczywiście w Europie nie zaistniała. 




Koszyk Ciężki:
Adema - Freaking Out
Rok 2002

Adema to typowy przedstawiciel ciężkiej muzyki przełomu tysiąclecia, trochę nu-metalowej energii spod znaku Taproot, czy wczesnego Linkin’ Park, szczypta agresji typowej dla wczesnego 12 Stones albo Soil, melodyka typowa dla Earshot czy Trapt. To były dobre czasy dla ciężkiej muzyki. Aż roiło się od ciekawych kapel, niektóre miały naprawdę sporo do powiedzenia, debiutancka płyta Ademy zasilała pierwszą ligę tego nurtu, wspaniałe słuchało się takich hitów jak Pain Inside, Giving In czy The Way You Like It, każdy z nich jest po prostu niesamowity. Nie wiem co się stało potem, w drugiej połowie lat 2000 – kompletna katastrofa. Dziś muzyka ciężka nie istnieje. Totalnie nie żyje. Potrzeba mesjasza. 




Laurka:
Elvis Costello - The Other Side Of Summer
Rok 1991


czwartek, 28 czerwca 2012

Odsłona 44: Popielniczka

Koszyk lekki:

The Cars - I'm Not the One


Pan Samochodzik, czyli Ric Ocasek był na pewnym etapie mojego życia jedną z największych radości mojego życia. Łatwość tworzenia wspaniałych, chwytliwych przebojów była wręcz niespotykana. Każda piosenka był tak bardzo atrakcyjna, tak świetna, że aż wariowałem z zachwytu. W dodatku Ric potrafił nie tylko tworzyć niezwykłe melodie, ale był profesorem w dziedzinie produkowania kompozycji, każda piosenka The Cars była dopieszczona, by nie powiedzieć „wypasiona” . Z resztą był on wziętym producentem z bardzo charakterystycznym typem optymalizowania piosenek. Jego referencje są bardzo silne: Weezer, Bad Brains, Bad Religion, Nada Surf, No Doubt, Guided by Voices, Bran Van 3000, Suicide. Czyli, co ciekawe, sporo formacji z koszyka ciężkiego. Co świadczyło o jego potężnej wyobraźni. The Cars zaczynali w roku 1973, czyli dosyć dawno temu, od niełatwej muzyki, mieszanki nowej fali i popu. Nie miało to wszystko jeszcze znamion aż tak dużej przebojowości. Klasyczne Moving In Stereo bliższe jest dokonaniom Joy Division, niż kapelom z list przebojów. Oczywiście pierwsze płyty przyniosły świetną muzykę i spore przeboje. Przełom nastąpił po podbiciu przez listy przebojów kawałka Drive. Wtedy cały świat się zmotoryzował. Co drugi nucił Tonight She Comes, na każdej randce grało Drive, skakało się przy Shake It Up. The Cars – Niesamowicie pokolorowali moje szare dzieciństwo, nie byłem w stanie być przy nich w złym humorze. Dzięki Ric za te fajne chwile. 





Koszyk ciężki:

Melvins - Queen


Był okres, że okrzyknięto ich nowym Black Sabbath i nie było w tym specjalnej przesady. Ciężar gatunkowy był naprawdę solidny, warsztat i emocje niczym żywcem wzięte z Master of Reality. Gdy formacja powstawała na początku lat 80 tych, mało kogo interesowała ta mieszanka punku, metalu, awangardy i wszystkiego co najcięższe w muzyce mogło się znaleźć. Ale było kilku, którzy się przysłuchali, między innymi Kurt Cobain i cała grunge’owa załoga. Bardzo inspirująca kapela, która kompletnie nie szanowała konwenansów i schematów, olewała sztampowe podejście do tworzenia piosenek. Bywało, że ocierali się o stylistykę VoiVod (Honey Bucket), albo o stylistykę Pantery (Lost), w Shevil bawią się w psychodeliczny sludge, w A History of Bad Men wzięli na tapetę Nowojorskie klimaty hardcore’owe typu Cro-Mags, Boris to z kolei czysty Stoner Rock, It's Shoved ma sporo z Helmeta . Niestety to bardzo ciężka i trudna muzyka, na którą trzeba mieć dzień. Ich przesympatyczne okładki nie zwiastują ciężaru gatunkowego, jakieś pieski, owoce, łabędzie – a w środku brud, zło i nieczystości. Katarzis- ostrzegam ale i zachęcam – bo wiem, że są tacy masochiści jak ja. 





Koszyk Średni:

The din pedals – Ashtray

Kompletnie niezauważony zespół, który bardzo zgrabnie lawirował między wieloma stylistykami, doskonale czuł się w gitarowych klimatach amerykańskiego gitarowego grania ale nie dało się ich muzyki tak łatwo zakwalifikować, bo ich środki aranżacyjne były dość niejednoznaczne. Niektóre przypominały schematy typowe dla U2 (Waterfall), Porn Star ma coś z Balladowego Smashing Pumpkins, Hands For Rosie's show przypomina Radiohead, Rewelacyjny Alien niesie echa stylistyki Elbow. Not Much For Saturdays to znowu oczko w stronę britpopu w stylu Marion. No i ten największy hit. Ashtray. Płyta zespołu, który mógł rozwinąć skrzydła, bo miał ogromny potencjał, ale nie zdążył tych skrzydeł rozwinąć. Płyta przepadła. Ta książka zbyt szybko się zamknęła. Nie wiem dlaczego. Takie życie. 





Laurka:
Bletzung - Don't turn away

Fajny hicior!
MP3

wtorek, 12 czerwca 2012

Odsłona 43: Wino, kobiety i śpiew


Koszyk Ciężki:

The Step Kings – Vibe

Kolejna formacja, która niczym meteor przemknęła przez listy, zestawienia, ludzkie serca. Właściwie Let's Get It On! Była płytą kompletnie niezauważoną moim zdaniem. A była niezwykle wartościową mieszanką hardcore’a, rapcore’a i crossover. Rewelacyjnie pracowała tam sekcja rytmiczna, w tym niepodrabialna gitara basowa. Oczywiście formacja nie stroniła od zupełnie zwariowanych eksperymentów, w Burn in hell z repertuaru Twisted Sister (sic!) brzmią niczym heavymetalowy Biohazard, One and One to paranoiczne granie w stylu One Minute Silence, Imbalance ma w sobie coś z naspeedowanym Red Hot chilly peppers, albo bardziej Insolence, 3 The Hard Way jest utrzymany w klimacie Primer 55, we Friends tłuką niemalże jak Sevendust. No i fantastyczne Right Is Wrong, które ma w sobie dużo ze stylistyki Snot oraz genialne, ultra przebojowe Vibe. Przeleciało i co najgorsze, druga płyta przyniosła sporo ciekawych zwrotów stylistycznych i nadzieję, że dla nich nie będzie żadnych barier, ale publiczność już nie kupiła tego bardziej wyrafinowanego oblicza. 





Koszyk Średni:

Harvey Danger - Flagpole Sitta / Wine, Women, and Song


Harvey Danger tak mocno są Amerykańscy, że aż jest to wyczuwalne przez skórę, każda ich nuta to pozdrowienia z USA. Co ciekawe formacja pochodzi ze Seattle, także naleciałości tamtej sceny bywają obecne w ich twórczości . Dość znamiennym wyróżnikiem ich twórczości jest rubaszna wesołkowatość w stylu The Presidents of USA (Meetings With Remarkable Men) czy też typowe dla Pixies linie melodyczne (Carlotta Valdez) czy też Weezerowe wygłupy połączone z bardzo rozsądnym rozłożeniem napięcia, co często stosował Talking Heads (Authenticity), sporo też wspólnego mają z Indie rockowym hałasowaniem spod znaku Nada Surf (Private Helicopter). W późniejszym okresie w tym i teraz, formacja brzmi głębiej, dojrzalej, melodie nie są już tak czytelne i łatwe, aranżacje bogatsze i bardziej wyrafinowane, istną wisienką na torcie jest przepiękny Wine, Women, and Song zagrany z prześlicznym akompaniamentem na pianinie. Oczywiście straciła na tym zawadiackość i szaleństwo, ale na pewnym etapie wręcz nie wypada grać tego samego. Dlatego zdecydowałem się zaliczyć obie piosenki w poczet hitów mojego życia Flagpole Sitta i Wine, Women, and Song – z różnych muzycznych światów. Z pięknych światów. Obie równie doskonałe. 








Koszyk Lekki:

Tasmin Archer- Somebody's Daughter 

Pierwszy kontakt z Tasmin był jękiem zachwytu, świat po prostu oniemiał, Sleeping Satellite, choć już nieco zapomniany, jest nadal bardzo łatwo rozpoznawalny i ponadczasowy. To piosenka popowa, której zazdrości każdy popowy artysta, lekkość, przebojowość, delikatność, ale i dojrzałość. Wszystko się tu kleiło i nie miało nawet odrobiny znamion tandety czy koniunkturalizmu. Czyściutki głos, mający soulowe proweniencje i przepyszne aranżacje, wszystko to było skazane na sukces. Ale mi było mało, do momentu aż usłyszałem Somebody's Daughter, postanowiłem kupić płytę i byłem w szczerym szoku. Kopalnia przebojów, pełnych zadumy, ale jednocześnie doskonale wykonanych i skrojonych. Czy to będzie majestatyczne In Your Care, czy mające coś z klimatu country Lords of the New Church, czy słodziutki jak miód Arienne, czy popowo-smoothjazzowe Hero (skojarzenia z Baśką na miejscu) mające w sobie coś z klimatu Propagandy Halfway To Heaven, czy genialny na wskroś Somebody's Daughter, nieprawdopodobnie śliczna piosenka doskonale wywarzona i zaaranżowana okraszona niecodziennie piękną melodią. 





Laurka z koszyka ciężkiego:

Soil - Breaking Me Down




poniedziałek, 11 czerwca 2012

Odsłona 42: Przypadkowy Romans


Koszyk Lekki

Eurythmics - Here Comes the Rain Again

David Stewart wraz z divą muzyki pop stworzyli w latach osiemdziesiątych coś kompletnie niezwykłego i niepodrabialnego. Zimne nowofalowe dźwięki ubrali zgrabnie w słodycz przebojowych melodii, tworząc swego czasu taki grzejący lód muzyki pop. Here Comes the Rain Again jest przykładem, że można stworzyć piosenkę nieoczywistą i trudną w odbiorze, pełną niepokoju i mroku a jednocześnie sprzedać ją na hit listy. Dziś nie do okiełznania zestawienie. Nie do wyobrażenia. Że można trzaskać sprzedaż płyt wytwórni, będąc jednocześnie niepokornym i nietuzinkowym. Eurythmics zrobili na kilku wczesnych płytach coś, czego właściwie nie udało się już nigdy powtórzyć – no może tylko tuzy typu Depeche Mode czy Tears for fears są w stanie przebić ich w tej działce. Czy to będzie dziwny No Fear, No Hate, No Pain czy punkowe The First Cut, czy elektropopowe Who's That Girl czy zimne Sweet Dreams czy prześliczne There Must Be An Angel. Here Comes the Rain Again – ilekroć słyszę – łapię się za głowę. Nawet serujące papkę Zet i RMF nie są w stanie, pomimo usilnych prób zniszczyć tej legendarnej piosenki. Tego legendarnego duetu. 





Koszyk Średni

Tonic - Casual Affair

Gdybym urodził się w Stanach nie byłbym w stanie słuchać nic innego. Tak niepozorna nazwa, tak niepozorna postawa i image, tak niepozorna załoga stworzyła tę cytrynową paradę zamykając usta wszystkich spragnionych dobrej melodii, dobrej muzyki. Miałem dylemat, czy wybrać ultra przebojowe, przepiękne If You Could Only See, które można nucić bez końca, czy utrzymane w klimacie Pearl Jam - Flower Man, czy też popowe Take Me As I Am, czy też mające coś z klimatu Goo Goo Dolls - Soldier's daughter, czy też typowe dla nich Sugar – piękny Power pop, czy też utrzymane w klimacie Collective Soul You Wanted More. Wybrałem mój ukochany Casual Affair – typowy tonic. Taki napój – gorzki, ale słodki, słodki ale gorzki. Trzepałem głową wielokrotnie. 





Koszyk Ciężki:

Linkin park - Point Of Authority

Aż dziw bierze, jakim obciachem stała się ich muzyka. Kompletna katastrofa i brak chęci wyjścia z tego syfu w jakikolwiek sposób jest właściwie bardziej frustrująca niż zastanawiająca. Nie zajmujmy się tym co tworzą dziś w roku 2012 roku, bo naprawdę serce krwawi. Przypomnijmy sobie czasy, gdy byli znani jako twórcy świetnej gitarowej muzyki, gdy na rockotekach w okresie studiów zdzierałem sobie gardło na ich wspaniałej muzyce w szczególności na One Step Closer, gdy In the End wprowadzało mnie w ekstazę i miałem ochotę przytulać cały świat. Gdy krzyczałem przy From the Inside, gdy bujałem się w rytm Papercut, gdy ich muzyka z pogranicza rapu, popu, hardcore’a i metalu budziła respekt i szacun. Point Of Authority to kawałek jakby z innej planety- inne oblicze tej formacji – właściwie zupełnie nieznane, dla uprzedzonych może być zupełnym szokiem. Bardziej w klimacie Beastie boys czy Lost Prophets. Ależ miałem szacunek dla tych ludzi, pomyśleć, że to są ci sami. 





Laurka:
Supergroove - Can't Get Enough




środa, 6 czerwca 2012

Odsłona 41: Nikt się nie rusza, to nikomu się nie stanie krzywda


Koszyk Średni:

We Are Scientists - Nobody Move, Nobody Get Hurt

Gitarowcy z Claremont zawsze mieli patent na ożywianie moich małżowin usznych, na podkręcanie pozytywnych wibracji, a robili to prostymi środkami. Jak to jest, że pomimo upływu lat płyty choć nie powalają przełomowością, czy nie odkrywają nowych lądów, zawsze zachwycają mnie . Oczywiście na krążkach nie brakuje zapchajdziur, skłamałbym, gdybym powiedział, że to doskonałość w pełnej krasie. Mają jednak niebywałą umiejętność tworzenia świetnych rockowych piosenek, klecenia znakomitych melodii, ciekawego konstruowania piosenek, pomimo ich prostoty. Co ciekawe formacja nie zdobyła moim zdaniem należytego poklasku na jaki zasługiwała, może dlatego, że struktura ich linii melodycznych czy reżim aranżacyjny nie jest z gatunku papki dla mas. To porządne rasowe granie, czy to będzie gitarowe granie spod znaku Bufallo Tom w This Scene Is Dead, czy w klimacie wczesnych The Killers - It's A Hit, czy mająca coś z Urge Overkill - You Should Learn, czy zanurzone w zgiełku z klimatu Ash - Selective Memory, czy też mające coś z klimatu gitarowych Klaxonsów I Don't Bite. Porównania można mnożyć. Jedno jest pewne –na nich nigdy się jeszcze nie zawiodłem. 





Koszyk lekki:

Tahiti 80 - Heartbeat

Francuski język nigdy nie był moim ulubionym, francuskie jedzenie to też zupełny koszmar, niestety do tego poziomu od wielu lat dopasowuje się scena muzyczna. Na szczęście są wyjątki w każdej regule. Tahiti 80 to dla mnie od wielu lat przepyszne zjawisko, gdzie przeplata się w fascynujący sposób soul, pop i wiele innych przyjemnych słonecznych gatunków. Zawsze cechuje ich twórczość niespotykana lekkość, bezpretensjonalność, pogoda, uśmiech. W tym wszystkim jest coś co powoduje, że chce się powiedzieć – piękny jest ten świat. Oczywiście miłośnikiem wyrafinowanych, ambitnych brzmień będzie irytować ta muzyka, ale myślę, że przy odrobinie dobrej woli znajdą tu niezłą odskocznię i odpoczynek. No i są tu też niezwykłe piosenki, trochę łamiące słoneczne schematy. Och lato już tuż tuż… 





Koszyk Ciężki:

The Apex Theory – Apossibly

The Apex Theory to było arcyciekawe zjawisko w ciężkiej muzyce I oczywiście jak każde arcyciekawe zjawisko przepadło bez echa. Nieprawdopodobnie łączyło kilka ciekawych zjawisk muzycznych, po pierwsze metalowe łojenie mające coś z klimatu nu-metalu okraszone jazzującym klimatem podobne do tego, co tworzyli np. Ultraspank, czy Pulse Ultra splecione z jakimś nerwowym eksperymentem spod znaku Skeleton Key czy Boy Hits Car, do tego wszystko ujarane bliskowschodnim dymem i w zderzeniu z melodyką spod znaku Incubus. Co fajnie, trzymali dość równy poziom i byli dość bezkompromisowi co w ciężkiej muzyce bywa cnotą. Zapomniane, ale każdy kto miał poznać ten już to zrobił. 





Laurka:

The Legendary Pink Dots - Under Glass



[/size][/color]