Sevendust – Waffle – To kawał porządnego rockowego mięcha, wielokrotnie obgryzanego przeze mnie do białej kości. Przez spory okres ich twórczości ta muzyka z pogranicza metalu, rocka, hardrocka stała na bardzo wysokim poziomie, którego jednak nie udało się utrzymać. W całości ich płyty bywają trudne do przebrnięcia. Teksty poruszają najmroczniejszych spraw naszego jestestwa, muzyka tez nie jest łatwa w odbiorze, natomiast śpiew czarnoskórego Lajona po prostu to jeden z najlepszych głosów w ciężkiej muzyce, choć z pewnością lepiej czuje się w wyższych rejestrach. Skojarzenia z Living Colour – nieuniknione. Ciężko było wybrać jeden konkretny utwór, bo wspaniałych kawałków w ich twórczości było ogromnie dużo, postanowiłem wybrać Waffle, ciężki, ale z dość przystępną melodią. 6 czerwca wraz z pokrewną stylistycznie formacją Disturbed zagoszczą w Warszawskiej Stodole.
Chris Rea - The Road To Hell – Z koszyka tzw. lekkiego maszyna wylosowała niezwykłego wokalistę, tworzącego zwykłą muzykę. Bo nikt nie powie mi, że tak nie jest. Chris wielokrotnie zachwycał świat swoim na wskroś charakterystycznym, niesamowitym głosem ale i zaskakiwał chyba jednak zbyt bardzo popowym, lekkim repertuarem. Czasem ze sporymi naleciałościami rocka, bluesa, boogie, ale zawsze była to muzyka bardzo przystępna i łatwa w odbiorze. Ale zdarzały mu się takie odsłony jak The Road To Hell – utwór od którego nie mogłem się odpędzić, gdy byłem małym chłopcem. Byłem uzależniony niemalże od tej fantastycznej piosenki, Prościutkiej poprockowo-bluesowej pozycji, trochę w stylu spokojniejszego Dire Straits. Z pięknymi, miękkimi solami gitary. Ależ to był przebój. Dziś już by pewnie w dobie Klaksonsów czy innych Satrfuckerów nie miałby żadnych szans. Ale to były zupełnie inne czasy, totalnie inne. Nie było Hypemu, lasta, scrobblowania, Klaxonsów i miałem wtedy 22 lata mniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz