wtorek, 13 grudnia 2011

Odsłona 34 - Suwenir

Koszyk Ciężki:

Idiot Pilot - A Day in the Life of a Poolshark

Debiut tej formacji był w moim światku ogromnym wydarzeniem, tak świeżej i porywającej muzyki w tym okresie nikt nie grał. Dosłownie. Dziennikarze nazwali ich nowym Radiohead. I faktycznie słuchając płyty Strange We Should Meet Here można było odnieść takie wrażenie, choć to raczej Radiohead na amfetaminie, chory i wykręcony muzycznie, na pewno ostrzejszy i z naleciałościami hardcore’a, noise’u, jakieś choroby psychicznej. Każda piosenka najeżona jest niezwykle charakterystycznym piętnem aranżacyjnym, każda obowiązkowo zakręcona. Są oczywiście piosenki wybitne, bardzo przypominające to co się działo na Kid A (A Light At The End Of The Tunel), są niesamowite czady (Spark Plug), jest wielki przebój To Buy A Gun, jest kapitalny Hybrid Moments. A Day in the Life of a Poolshark - kwint esencja ich stylu. Cóż, jakie są losy Idiot Pilot? Każdy wie. Przepadli. Jestem z tego powody wściekły, bo debiutancka płyta była naprawdę niesamowitym artystycznym wydarzeniem i nadzieją na lepsze jutro. Może będzie jeszcze ktoś, kto sięgnie po ten krążek. Ja na pewno. Zwróćcie uwagę na teledysk, w którym muzycy biją się i nie jest to raczej subtelna potyczka.





Koszyk Średni:

The Boo Radleys - Ride the Tiger

Kolejna zupełnie niedoceniona formacja, nawet w ich ojczyźnie. To niesamowicie udana muzyka, będąca mieszanką tego, co na Wyspach najlepsze i najbardziej lubiane. Beatlesowska melodyka i harmonie wokalne, beatlesowska psychodelia, sposób grania i podejścia do instrumentarium. To już było – rzeknie maluczki. Oczywiście, ale z tak niepowtarzalnym wdziękiem i niepodrabialnym klimatem nikt nie tworzył. Ich piosenki, nawet te niezwykle przebojowe lubiły wymykać się spod kontroli i zaczynały żyć własnym życiem. Ride the Tiger jest najbardziej typowym ich kawałkiem, ni to gitarowa zabawa, typu Oasis (które powstało znacznie później), niby przypominające trochę Stone Roses bujanie rockowe, zaczyna się w pewnym momencie przeistaczać w kompletne psychodeliczne wariactwo. Takich niesamowitych pereł namnożyli sporo na niesamowitej płycie Giant Steps. No i oni stworzyli najlepszą pobudkę w historii muzyki – czyli Wake up! Niedocenieni, a przecież nikomu w niczym nie ustępowali, cóż – takie życie.





Koszyk lekki:


Orchestral Manoeuvres in the Dark – Souvenir


To niezwykła formacja, niezwykła nie dlatego, że tworzy jakąś wybitną muzykę, ale niezwykła w swej zwykłości. Pamiętam mój pierwszy kontakt z Souvenir i całą płytą Architecture & Moralisty – po prostu padłem na kolana. Trzymałem się za głowę i nie dowierzałem. OMD przeszli wtedy do panteonu współtwórców nurtu New romantic. Ich miejsce jest tam w pełni zasłużone, bo to cudowna, piękna muzyka. Pełna magii i ciepła. Nie mam umiejętności, by w pełni oddać istotę tego piękna. Takie zwyczajne i takie niezwykłe. Orchestral Manoeuvres in the Dark dali się poznać także jako twórcy bardziej konwencjonalnej muzyki, która nie dostarcza już takich uniesień artystycznych, ale ma w sobie sporo wdzięku i właściwie po dziś dzień są w wysokiej formie. New Babies: New Toys właściwie niczym, nie ustępuje klasycznym hitom, a ma w sobie świetny sznyt produkcyjny. Oczywiście, to już nie to co Souvenir, czy Joan Of Arc. Ale cieszy bardzo i bardzo pięknie płynie. Kanon muzyki pop.




http://www.mycharts.pl/forumdisplay.php?fid=111

czwartek, 1 grudnia 2011

Odsłona 33: Tuzin powodów


Koszyk Lekki:

Level 42 - Lessons In Love

Jeden z najpotężniejszych szlagierów mojej wczesnej młodości. Pop idealny. Wszystko tu jest niezwykłe, cudowna melodia, niedzisiejsza lekkość, bezpretensjonalność, przestrzeń, aranżacje. Oczywiście to pop skrojony na listy przebojów, ale ileż w tym elegancji, polotu, piękna, słodyczy. Niespotykany w tamtym czasie kapitalny teledysk. Co ważne, Level 42 okazał się wyrazistą formacją o własnej twarzy, która przez wiele lat dostarczała wiele wspaniałych, niemniej udanych hitów, trzymając wysoki poziom. Co ciekawe mieli ciągoty do funku spod znaku The Steely Dan, do pop-rocka a’la Toto, do soulu. Zawsze trzonem ich muzyki była piękna melodia, rytm i świetna aranżacja, elegancja. Nie potrzebowali uciekać się do wątpliwych artystycznie mariażów z gwiazdkami disco, nie słabili tandetnym rytmem jak niektóre zespoły mają w zwyczaju. Dziś już tak się nie śpiewa, nie gra, nie tworzy. Nie jest się w stanie. 





Koszyk Średni

My life story - 12 reasons why i love Her 

To była niesamowita efemeryda, która przeleciała przez moje małżowiny i zniknęła. Przesympatyzna piosenka, która zawładnęła mną swego czasu mocno. Rozbudowany aranżacyjnie, dostojnie zagrany i pełen rozmachu song o miłości. Ten facet ma niesamowite możliwości wokalne, coś pomiędzy wokalistą Frankie goes to Hollywood a Nikiem Heywardem. Muzycznie to klasyczny britpop coś pomiędzy Super Furry Animals a The Supernaturals. Miałem kasetę kiedyś i katowałem się, gdy humor mi się popsuł. Bo po przesłuchaniu – od razu się poprawiał. Taki hydraulik mojego samopoczucia. 





Koszyk Ciężki

Stone Temple Pilots - Trippin' On A Hole In A Paper Heart

Scott Weiland przeżył sporo, bo niby dlaczego nie mógł? Pokusy czyhające na rock’n’rollowca to naprawdę ciężka walka. Scott jest tak barwną osobowością i tak niesamowitym muzykiem, że nie potrafię mówić o nim inaczej jak tylko w superlatywach. Nie dość, że jego rodzima formacja tworzyła masę niesamowitych piosenek, nie dość, że Scott udzielał się w wielu pobocznych projektach, współtworzył supergrupy, to jeszcze dysponuje niebywałą charyzmą. Jest też człowiekiem, który cierpi, który wpadł w sidła narkotykowego nałogu mający na koncie wielu ludzi, nie tylko artystów. Czym jest Stone Temple Pilots? Na początku wdawało się, że będzie klonem Nirvany, podobne emocje, czas i sposób tworzenia. To był cholernie niesprawiedliwy osąd i krzywdzący. Ale szybko okazało się, że Welland i spółka mają dużo więcej do zaoferowania, potrafią tworzyć piękne ballady, psychodeliczne odjazdy muzyczne, hardrockowe jazdy. Moja ulubiona płyta Tiny Music...Songs From The Vatican Gift Shop – jest właściwie tak narkotyczna, że aż wierzyć się nie chce. Tak cudowna i tak świeża. A Trippin' On A Hole – to jeden z ostatnich kawałków, w których solo gitarowe ma sens.