Tool – H. Pisanie o Toolu powinno nazywać się arcypisaniem, to muzyka wybitna. Pamiętam jaki był szok jak sporo pismaków ochrzciło to metalową poezją. Niektórzy wielcy, tacy jak Tomek Beksiński nie potrafili tego przełknąć. Bo to bardzo trudna, zgrzytliwa, chora i nieokiełznana muzyka. Jest w niej poezja, faktycznie, ale nieco neurotyczna. Tutaj brak jest jakiejkolwiek lekkości, wszystko jest arcyciężkie, ale jednocześnie piękne i pociągające. To brzmienie gitary, świdrujące i pełne zgiełku, to posępne acz przestrzenne brzmienie, rytm kompletnie narkotyczny, zawodzenie Maynarda Jamesa Keenana, przechodzące w krzyk, czasem w jęk, czasem w jakąś modlitwę. To wszystko ma cechy jakiegoś misterium. To jest metal progresywny w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Nie ma tam odlotu w jakieś niedostępne dla nikogo muzyczne bezkresy, bo ta muzyka okazała się sukcesem komercyjnym (sic!), nie ma tam autouwielbienia, bo H. trwa 6 minut a mam wrażenie jakby trwało 2 sekundy i jest poczucie głodu i wielkiej radości tworzenia. Nie ma tam nic w nadmiarze. Płyta idealna. Metal idealny. Aha, przebój? Nic z tych rzeczy. R.E.M. - Texarkana Ta formacja tworzy wiele lat i właściwie wogóle się nie zmienia. Można się zastanawiać, jak tak można, toż to świętokradztwo. Świat się zmienia, obyczaje i podejście do muzyki. Po co ten konserwatyzm? Chyba ma to w sens, nie w sprawach gospodarczych czy politycznych, ale muzycznych. Można być tak, jak niektóre formacje wyśmiewane, szydzone, a można brzmieć świeżo i przekonująco. Bo R.E.M. mimo niewielu zwrotów stylistycznych mieli jedną cechę, która ich zawsze wynosiła na piedestał. Przebojowość i umiejętność przyglądania się trendom. Tak. Bo jak trzeba to znalazła się kolaboracja z Peaches, jak trzeba to i Kate Pierson zaśpiewała . I nie ma w tych zestawieniach ni krztyny dyletanctwa i bezguścia. Michael Stipe potrafił wykrzesać z każdej piosenki, z każdego artysty-gościa coś cennego. On się uczy od innych czegoś nowego będąc cały czas sobą. No i ten głos. I Te gitary. Michael jest wokalistą tak oryginalnym i wspaniałym, że nawet jeśli ogłuchnę, to wyczuję jego głos, te wibracje, te emocje. I te śpiewanie w tle Mike’a Millsa, coś nie do podrobienia. No i Peter Buck, powiem nie bez przesady, że to motor tej muzyki. Z pogranicza rocka, country, Folka i innych południowo amerykańskich stylów. Kate Bush - the sensual Word Muzyczny obraz pełen erotyzmu i liryzmu. Wierzyć mi się nie chce, że tak zwykła folkowo-rockowa piosenka została zamieniona w pełen seksu manifest miłości. Kate śpiewa tu w sposób niedostępny jakiejkolwiek kobiecie na tym globie. W ogóle porównajcie sobie to z jakimiś wypocinami Rihanny. Jak dla mnie, jak mam mówić o piosence idealnej, to ona właśnie taka jest. Kobieca, piękna, cudownie zagrana, zaśpiewana, lekka, emocjonalna. Ciarki przechodzą mi po plecach, nogach, a to cudowne zawodzenie powoduje dalsze eksploracje ciarek. Zobaczcie teledysk. Wieczór z taką kobietą i można umierać. | |
_________________ |
poniedziałek, 9 maja 2011
10 odsłona - 10 maja 2011 - wybory PURH-a
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz