czwartek, 14 grudnia 2017

Biały Kruk 2 / White Crow 2 -13.12.2017 - Foreigner - Urgent (1981)


[Obrazek: 1401334.jpg]



Każdy pewnie nucił pod nosem wielkie romantyczne szlagiery Foreigner. Podejrzewam, że wielu właśnie z pościelówkami się kojarzy twórczość tej formacji. Oczywiście pozwolę sobie znów zwrócić uwagę, że jest wybitnie niesprawiedliwym szufladkowanie muzyków na bazie li tylko największych hiciorów i traktowanie, jak wyroczni list sprzedażowych czy preferencje ogółu. Oczywiście to romantyczne założenie, które jest w takim samym stopniu zacne, jak i naiwne.
Urgent jest przykładem, że muzykom dało się odcisnąć piętno w panteonie muzyki rozrywkowej o znacznie szerszym zasięgu artystycznym. Kawałek zaczyna się od wyjątkowego, ostrego, rwanego riffu syntezatora i poppingowego basu, który tworzy trzon brzmieniowy typowy dla czystego rockowego utworu, pomimo, że na pierwszym planie nie jest gitara rytmiczna ani siermiężne, ciężkie brzmienie. Gitara stanowi bardziej urozmaicenie i tło. Pomimo, że utwór oddycha pełna piersią i ma bogatą warstwę arancyjną, brzmi dość ascetycznie, chłodno i niepozornie skrada się do punktu kulminacyjnego, czyli niebotycznej solówki saksofonu. No właśnie, saksofon jawi mi się tutaj, jako instrument, który stawia tę piosenkę ponad przeciętność. Partia saksofonu wprost wbija w ziemię.
Drugim atutem piosenki jest śpiew. Głos Lou Gramma jest bardzo specyficzny, lokuje się w charakterystycznej palecie rockowej, ale można odnieść wrażenie, że wokalista próbuje przekrzykiwać nietypowość prezentowanego kawałka. Można wręcz odnieść wrażenie, że modulacja jest wręcz niedbała i chaotyczna. Emocje, które chce Foreigner przekazać koncentrują się tylko w warstwie wokalnej. W pewnym momencie Lou zaczyna wręcz charczeć, co może purystów doprowadzić do irytacji. Jednak ten aspekt powoduje, że piosenka choć ma jednolitą atmosferę, ​​jest jednocześnie zaraźliwie chwytliwa i emocjonalna oraz rozhuśtana. Drapie po uszach a nie usypia. Urgent to taki drapiący pop rock. Niby monotonny i jednoznaczny, ale zdecydowanie intryguje. Ujmujący jest też obraz, gdzie po raz kolejny można doświadczyć euforię wynikającą ze wspólnego tworzenia, grania i śpiewania.
Urgent po upływie 37 lat brzmi bardzo świeżo i przekonywająco. Wręcz stwierdzić należy, że czas działa na korzyść tego kawałka.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Everyone probably hummed the big romantic hits of Foreigner. I suspect that many people associate the work of this formation with such songs. Of course, let me point out again that it is extremely unjust to put musicians on the basis of only the biggest hits and treating them, like a sales letter or general preferences. Of course, this romantic premise, which is equally noble and naive.
Urgent is an example that musicians could be imprinted in the pantheon of popular music with a much wider artistic range. The piece starts with a unique, sharp, ripped synthesizer and popping bass, which creates the soundstones typical of a pure rock song, despite the fact that the foreground is not a rhythmic guitar or a heavy, heavy sound. The guitar is more variety and background. Despite the fact that the song breathes full of breasts and has a rich argan layer, it sounds quite ascetic, cold and inconspicuously creeps up to the climax, i.e. an exorbitant saxophone solo. Exactly, the saxophone appears to me here as an instrument that puts this song above mediocrity. The saxophone party directly sticks to the ground and pretends that a strong solo is not just a guitar squeak.
The second advantage of the song is singing. The voice of Lou Gramma is very specific, locates in a characteristic rocket, but you can get the impression that the vocalist tries to shout out the unusual character of the presented song. You can even get the impression that the modulation is almost careless and chaotic. Emotions that Foreigner wants to communicate focus only on the vocal layer. At some point, Lou begins to wheeze, which may lead to irritation. However, this aspect causes that the song, although it has a uniform atmosphere, is at the same time infectiously catchy and emotional and swinging. It scratches over your ears and does not put you to sleep. Urgent is such a scratching pop rock. Seemingly monotonous and unambiguous, but definitely intriguing. The picture is also captivating, where once again one can experience the euphoria resulting from joint creation, playing and singing. Urgent sounds very fresh and convincing after 37 years. Quite clearly, time is working in favor of this piece. 

środa, 6 grudnia 2017

Biały Kruk 1 / White Crow 1 - 6.12.2017 - Glass Tiger - Someday





Biały Kruk 1 - 6.12.2017
Glass Tiger - Someday

Kanadyjski Glass Tiger nie są reprezentantami świata muzyki ambitnej, wybitnej czy wirtuozerskiej. Utwór Someday właściwie można uznać śmiało za kwintesencję kiczu i ani fani ani Artyści z pewnością się nie obrażą. Fani ortodoksyjnych progresywnych dźwięków prawdopodobnie będą śmiać się pod nosem z politowaniem bądź pogardą. A jak znam życie, większość z nich rytmicznie pod stołem będzie tupać nóżką. Bo jak wiemy kicz potrafi i bywa uroczy i przekonywujący. W dodatku AD2017 jest zwyczajnie modny i ożywczy.
Utwór Someday napisał niejaki Jim Vallance. Jego referencje są bardzo przyzwoite. Napisał piosenki dla takich ludzi, jak Bonnie Raitt, Aerosmith, Carly Simon, Rod Stewart, Roger Daltrey, Tina Turner, Alice Cooper, Ozzy Osbourne, Kiss, Scorpions, Anne Murray i Joe Cocker. Najbardziej znane piosenki Vallance’a to Heaven czy Summer of '69 z repertuary Briana Adamsa. W takim też duchu i klimacie utrzymana jest stylistyka Glass Tiger, przy czym warto wspomnieć, że w największym przeboju Kanadyjczyków “Don't Forget Me (When I'm Gone)” występuje sam Brian.
Someday jest nieco bardziej retro i homopopowy w wydźwięku, to zwykła piosenka o tęsknocie, cierpliwości w przeżywaniu miłości oraz nieoczywista apoteoza błogostanu, jakie przynosi zawierzenie miłości. W sposobie artykułowania emocji kawałek jest bliski stylistyce Bad English czy wygładzonego Foreignera, w brzmieniu wyczuwam sporo ze stylu Mr. Mister czy Starship. Solówka na klawiszach imitująca harmonijkę ustną przypomina echa There Must Be an Angel (Playing with My Heart) zaś pochód gitary basowej - po prostu wyborny i niepowtarzalny. Również partie wokalne są bardzo ciekawe, niektóre dość trudne technicznie, choć z pozoru łagodne i nie sięgajace trudnych rejestrów. Osobiście próbowałem nucić niektóre partie. Przy nie wyćwiczonych strunach głosowych można momentalnie dostać ataku kaszlu i świądu strun.
No i słowo o teledysku - jest faktycznie bardzo pięknie kiczowaty. Nie ma tam przesadnego blichtru i przepychu. Alan Frew ma założony śmieszny do łez berecik ze znaczkiem i T-shirt, który można kupić w Tesco za 3 złote, wszystko rozgrywa się w jakimś niezbyt wyszukanym baraku czy opuszczonej hali. Ale czy nie jest to słodkie. Mnóstwo w tym obrazie jest uśmiechu, serdeczności, młodzieńczej radości.
Poniżej kilka słów Alana Frew na temat powstania Someday i Don't Forget Me (When I'm Gone). Znów kolejne osoby zainspirowane Tears For Fears. Niech ktoś mi powie, że TFF nie był wielkim zespołem.

On the very first day that we met (producer) Jim Vallance, he picked us up at the airport and to break the ice asked us what we were listening to. One was Tears For Fears (Songs From The Big Chair). We went to his house and drank tea and listened to some tunes. "Everybody Wants To Rule The World" came on and we really liked the shuffle beat. So we went into the studo and based on this shuffle beat, we wrote "Don't Forget Me (When I'm Gone)". First day, first song. Then we took a break. A couple of the guys were smokers at that time, so they left Vallance and I alone - we were non-smokers. He started this gaga gaga thing on the the piano and I started singing, "When I come home, you telephone..." By the time the guys came back, we had this song. So on the very first day we wrote "Don't Forget Me" and "Someday"!
I'll always remember I got this warm fuzzy feeling from the keyboard thing that he had going and it inspired me to write something. "When I come home, you telephone" came out immediately. Over the next few hours I wrote the rest of it.



----------------------

Canadian Glass Tiger are not representatives of ambitious, outstanding or virtuoso music. Someday song can actually be considered the quintessence of kitsch - neither fans nor artists will be offended. Fans of orthodox progressive sounds are likely to laugh at each other with pity or contempt. And if I know my life, most of them will stamp their feet under the table in a rhythmic way. Because, as we know, kitsch can be charming and convincing. In addition, AD2017 is simply trendy and invigorating.

Someday wrote a man named Jim Vallance. His references are very decent. He wrote songs for people like Bonnie Raitt, Aerosmith, Carly Simon, Rod Stewart, Roger Daltrey, Tina Turner, Alice Cooper, Ozzy Osbourne, Kiss, Scorpions, Anne Murray and Joe Cocker. The most famous songs of Vallance are Heaven or Summer of '69 from the repertory of Brian Adams. In this spirit and climate, the style of Glass Tiger is maintained, and it is worth mentioning that in the biggest hit of Canadians, "Do not Forget Me (When I'm Gone)" is performed by Brian.

Someday is a bit more retro and pop in tone, it's just a song about longing, patience in experiencing love and the apotheosis of bliss that brings love. In the way of articulating emotions, the song is close to the stylistics of Bad English or polished Foreigner, in the sound I sense a lot from the style of Mr. Mister or Starship. The solo on the keys imitating the harmonica resembles the echoes of "There Must Be an Angel" (Playing with My Heart) and the march of a bass guitar - simply superb and unique. Also the vocal parts are very interesting, some quite technically difficult, although seemingly gentle and not reaching for difficult records. Personally, I tried to hum some of the parties. With unheated vocal cords, you can immediately get a coughing and pruritus of the vocal cords.

And the word about the video - it is actually very beautifully kitschy. There is no excessive glitz and glamor. Alan Frew has a funny beret with some mark and a T-shirt, which can be bought at Tesco for a few cents, everything takes place in a not-so-rich barrack or abandoned hall. But is not that sweet. There is a lot of smile, warmth, and youthful joy in this picture.
Below are a few words from Alan Frew about Someday and Do not Forget Me (When I'm Gone). Again, more people inspired by Tears For Fears. Let someone not tell me that TFF was a great team.
On the very first day that we met (producer) Jim Vallance, he picked us up at the airport and to break the ice asked us what we were listening to. One was Tears For Fears (Songs From The Big Chair). We went to his house and drank tea and listened to some tunes. "Everybody Wants To Rule The World" came on and we really liked the shuffle beat. So we went into the studo and based on this shuffle beat, we wrote "Don't Forget Me (When I'm Gone)". First day, first song. Then we took a break. A couple of the guys were smokers at that time, so they left Vallance and I alone - we were non-smokers. He started this gaga gaga thing on the the piano and I started singing, "When I come home, you telephone..." By the time the guys came back, we had this song. So on the very first day we wrote "Don't Forget Me" and "Someday"!
I'll always remember I got this warm fuzzy feeling from the keyboard thing that he had going and it inspired me to write something. "When I come home, you telephone" came out immediately. Over the next few hours I wrote the rest of it.




wtorek, 26 lutego 2013

Odsłona 51: Koła



Koszyk Ciężki:
Chevelle - Send The Pain Bellow
Chevelle na pewnym etapie życia byli dla mnie bardzo ważni. Niebywałe jak bardzo się zmienia gust ludzki w zależności od wielu czynników. Na studiach żywiłem się taką muzyką i nie wyobrażałem sobie życia bez takich jak ta piosenek. Można powiedzieć, że to muzyka mojego studenckiego życia. Wszystko jest to takie szczere. Jest ból zapisany nutowo, cierpienie na taśmie. Początki Internetu w życiu i spełnienie niejednego marzenia. Spędzałem wiele dni i tygodni słuchając takich rzeczy. Dziś ta stylistyka nie wywołuje u mnie już takich emocji. To chyba efekt posuwania się w wieku. Chevelle przypominają delikatniejszą wersję Toola, bardziej hitową, listową (jakkolwiek jest to śmierdzące porównanie) są tu silne emocje ubrane w niesamowitą moc przekazu, jest siła i dostawność. Nie ma za to bezmyślnej agresji i bezsensownej łupaniny. Co ciekawe kapela, pomimo sporej wydajności wydawniczej nadal trzyma poziom i bardzo dobrze radzi sobie z presją mijających lat . Truizmem jest mówienie, że najlepsze lata mają za sobą, bo faktycznie pierwsze hity po prostu powalały. The red właściwie jest hymnem pokolenia, Blank Earth jest kompletnym oszołomieniem, Forfeit to siła i na koncercie nie ręczę za swoje reakcje, Point #1 to ból. Send the Pain Below to wyrzucenie tego bólu w świat, w który nie każdy chce wejść. Albo nie jest w stanie. Arcydzieło muzyki rokowej!

http://www.dailymotion.com/video/x22kq_chevelle-send-the-pain-below_music#.USzR_vJUIc8


Koszyk średni:
Feeder - Buck Rogers
To, że Feeder jest świetną kapelą wiedziałem dużo wcześniej niż młodziaki. Oni od początku sygnalizowali mi, że potrafią tworzyć rewelacyjne piosenki. Mało tego, oni dziś już tworzą tylko piosenki, a w okresie mojej młodości tworzyli hiciory! Buck Rogers tętni życiem i świetną melodią, Cement jest właściwie pomostem między grunge a popem, High jest jedną z najpiękniejszych ballad wszechczasów, Andrzej, wiesz o czym mówię Icon_wink Shatter to totalna impreza, Stereo World to świadectwo inspiracji hardcorem, Seven Days In The Sun ma w sobie coś ze stylistyki Ash, Just A Day ma w sobie coś z punkowego Travisa. Dziś to właściwie takie bezpłciowe pinkanie. Nie wiem, jaki to ma sens. Tworzenie dla samego tworzenia, wydawanie dla wydawania. Może tak trzeba, by wyżyc.

http://www.youtube.com/watch?v=EybVXGoONl4&feature=player_embedded


Koszyk lekki:
Computers Want Me Dead – Circles
Młodzi to zaraz do kąta. Tylko ci co rządzą światem mają być, rzeknie maluczki. Nie, stanowcze nie. Bo to oni będą rządzić światem kiedyś. I oni będą mówić co jest trendy a co nie. Computers Want Me Dead rozwijają myśl, jaką rozpoczęli Junior Boys. Oni powiedzieli A, natomiast komputery mówią V. Czyli bawią się muzyką, bawią się i podskakują. Pisząc to AD2013 to stwierdzam, że zabawa jest trochę za długa, bo przydało by się płyta długogrająca, jako pewnego rodzaju standard w muzyce. I to trochę niespełniona nadzieja. Ale przywilej cyklu hity, to to, że może tu się znaleźć nawet moja ciocia. Pod warunkiem, że nagra piosenkę marzeń. Dziobasowych marzeń. Co tu mamy? Elektronikę ośmiobitową obraną w genialną melodię i wspaniałe rytmiczne podskakiwanie. Circles to piosenka, z którą mam świetne wspomnienia, wszak tłukłem ją na cudownym Hiszpańskim urlopie. Tłukłem i oglądałem, jak piękne jest to miejsce, jak kochana jest Hiszpania, jak fajny jest tam klimat. Gdyby nie cholerne bezrobocie tam panujące to bym się tam wyniósł i dożył spokojnej starości. Circles jest tak pomysłowe, że boję się, że nic ciekawszego komputery nie wygenerują. Choć In your blood nie odstawało specjalnie a Little Steps wydany półtorej roku temu też było znakomite. Czekam na płytę. Czekam na kolejne cuda



http://www.mycharts.pl/forumdisplay.php?fid=111

laurka:
Marc Almond - The Days Of Pearly Spencer
http://www.youtube.com/watch?v=11qdAkazLBs&feature=player_embedded

środa, 20 lutego 2013

Dziobasowa Lista Antyprzebojów - 169 notowanie listy - 19 - 26 February 2013

01 NE 01 Ghost Beach – Close Enough (Feat. Noosa)

02 01 04 v e e n - Thyreoalis
03 05 04 Chapel Club - Good Together

---------------------------------------------------------------
04 NE 01 The Popopopops - Pure
05 09 04 Oh Dear Vegas! - Modern Love
06 02 06 Suede – Barriers
07 04 02 Delphic - Memeo
08 02 06 Sir Sly - Where I'm Going
09 37 02 My Bloody Valentine - New You
10 08 04 Johnny Marr - The right thing right
---------------------------------------------------------------
11 11 06 Museum - Fiction
12 NE 01 Suede - It starts and ends with you
13 21 04 Northern Portrait – I Feel Even Better
14 05 06 Cascam - Want To Me
15 37 02 I Are Droid - Given Is Given (Part I)
16 31 02 Leagues – Spotlight
17 NE 01 Shout Out Louds – illusions
18 17 08 Pinemarten – Built For Two
19 07 06 Carousels – All I Could Do
20 20 02 NONONO - Like The Wind
---------------------------------------------------------------
21 25 02 PROPELLERS - Midnight Kiss
22 14 06 Leitbur - I Will Always Be Your Constant.
23 NE 01 Big Black Delta – Huggin' & Kissin'
24 NE 01 The Ropes – Another Safe Landing

24 12 06 Tesla Boy - Split
25 38 02 Shields - Miserly
26 18 06 Urban Cone - Searching For Silence
26 13 10 The Domino State - Your Love
27 NE 01 Ra Ra Riot - When I Dream
28 32 02 Blackmilk - Rattle The Cage
29 NE 01 Kingsfoil – What Your Mother Taught You
30 NE 01 Young Galaxy – Pretty Boy
---------------------------------------------------------------
31 NE 01 Nantes – Avid

32 10 08 Big Black Delta - Betamax
33 15 08 HAIM - Send Me Down
34 16 08 The Shallows – Honestly
35 26 04 Oh Minnows - Hurry
36 NE 01 Puggy - Last Day On Earth (Something Small)
37 NE 01 Royal Teeth - Wild

37 40 02 Hey Champ - Cliche
38 30 02 Dead Social Club - Stockholm
39 19 04 Twenty One Pilots - Guns for Hands
40 42 02 Masters in France - Flexin
---------------------------------------------------------------
41 NE 01 Mother Mother – Bit By Bit
42 NE 01 The Royal Concept - world on fire

42 23 04 The Vestals - Seventeen
43 41 02 Clubfeet - Everything You Wanted
44 26 04 Stepdad - My leather, my fur, my nails
45 NE 01 ON AN ON - Every Song
45 24 06 Elliphant - Down On Life
47 24 06 Night Works - Long Forgotten Boy
48 29 04 City Calm Down - Stay
49 NE 01 Drink To Me – Picture of the Sun
50 28 10 The Mary Onettes – Evil Coast

---------------------------------------------------------------

czwartek, 10 stycznia 2013

Odsłona 50 - Uwaga, szukam kłopotów

Koszyk cięzki:
(Hed) Planet Earth - Bartender
Arcykiekawa kapela, która na pewnym etapie po prostu mnie rozwalała i szokowała. Bazą był popularny wtedy rapcore. Czyli sporo odniesień do ciężkiej muzyki zamoczonej w czarnym rytmie. Bo nie brakowało odniesień do reggae, do ska, do rapowania spod znaku Body Count, do zwykłego surowego hip hopu, do switchowania typowego dla Bad Brains. Ale nie brakowało też odniesień do metalowych noisowych w stylu Rage Against the machine czy System of The down. I Got You ma w sobie coś z Korna, Beware Do We Go jest jak Limp Bizkit. Bartender jest jak wsza na dupie. Gryzie wszelkie sumienia i podkęca do zrobienia czegoś nieodpowiedzialnego. Mama, don’t trust me tonight. Swan Dive to już apogeum moim zdaniem, wygar i energia właściwie nie do poskromienia. Sporo bujałem się w tych brzmieniach. Dziś w 2013 roku jest to nie do pomyślenia, bo dziś już tylko wspominam tamte imprezy, tamte bujanie się i tamte fajne brzmienia. To były niesamowite czasy. A płyta Broke to kopalnia niesamowitych, ciężkich piosenek o różnych obliczach. Każdy miłośnik ciężkiej muzyki koniecznie musi ją poznać.




Koszyk Średni:
Manic Street Preachers – La Tristesse Durera (Scream To A Sigh)

Wypadło na jedną z największych kapel na tym globie. Dla mnie oni są Bogami za to przekazali mi i za to co od nich usłyszałem. Nie ma w tym krztyny przesady. Owszem, nie z każdym ich poglądem politycznym o silnie lewicującym kierunku się zgadzam. Nie wszystkie idee są mi bliskie, nie do końca popieram odstrzeliwanie rodziny królewskiej i inne szalone koncepty ulepszenia świata. Ich wybór, mogą mówić w 21 wieku w Wielkiej Brytanii takie, a nie inne rzeczy. Ich pełne prawo. Ale każdy ich tekst jest tak przemyślany i tak rozsądnie poukładany, że za każdym razem czytam i śpiewam z dużą dozą krytycyzmu i z pełną świadomością, że nie jest takie zwykłe tralala la. Jest dużo o cierpieniu, o lękach, o patologii, z jaką musisz się stykać każdego dnia. A które uważasz za niebyłe i nieistniejące. Żyj dalej w złudzeniu. Każda ich płyta, nawet ostatnio słabsze i wydawane trochę na siłę, mają sporą dawkę i potencjał ideologiczny. Wybranie jednej konkretnej piosenki jest właściwie niemożliwe, bo niewiele jest tak znakomitych wykonawców o tak ogromnej umiejętności tworzenia przebojów. Wspaniałych. Czy to będzie chore i zimne jak lód Archives Of Pain, czy pełne paranoi i choroby The Intense Humming Of Evil, czy pełne punkowej energii You Love Us, czy niezapomniany hicior Motorcycle Emptiness, czy też mocne rockowe Sleepflower, czy lekkie i pełne słońca roses in the hospital, czy też skoczne, popowe You Stole the Sun from My Heart, czy pełne głębi i refleksji Little Baby Nothing, czy pełne jakiejś wspaniałej tęsknoty Australia. Można wyliczać bez końca. Tak, jak bez końca nie mogę uwierzyć, że można było stworzyć tak niesamowitą ilość wspaniałych przebojów, kipiących energią, pomysłem, radością grania, mądrością i żywiołowością.




Koszyk lekki:

the Lemonheads - If I Could Talk I'd Tell You

Evan Dando zawsze jawił mi się jako strasznie dziwny koleś, taki dandys, koncentrujący się często na różnych pozamuzycznych akcjach. Czasem ta koncentracja była tak duża, że błądził i wpływał na mielizny muzyczne i popadał w sztampę. Zawsze jednak z twórczości Lemonheads można było wyłuskać wiele wspaniałych popowych piosenek. Zaczynali od dość przaśnego punk rocka, by potem zakolegować się ze sceną ówczesnego Indie popu. Trampoliną do sukcesu był cover Mrs. Robinson z repertuaru Simona and Garfunkela. Potem bywało bardzo różnie artystycznie. Ale wyróżniali się niebagatelną łatwością tworzenia znakomitych melodii. Bo It's About Time, Into Your Arms czy It's a Shame about Ray mają kosmicznie piękne melodie. Nie zapomniane dl;a ludzi, którzy poznali I się zakochali. Owszem maniera wokalna Dando, monotonne granie i tendencje do ucieczki w niezbyt udane artystyczne mieszanki, trochę utrudniały łatwe odbieranie muzyki. Ja wybrałem jedną z mniej efektownych i mniej znanych piosenek z późniejszego okresu. Prościutka, lekka , wręcz banalna melodia o takich różnych ludzkich bzdetach. Piękna melodia ubrana w proste country rockowe pipkanie. Iluż artystów zamieniło by całe dyskografię na kilka tak chwytliwych piosenek.




Laurka:
Butter 08 - Butter of 69


czwartek, 29 listopada 2012

Odsłona 49: Jedzenie szkła

Koszyk Ciężki:
The Dillinger Escape Plan - Unretrofied

Niesamowity kawałek, który tak naprawdę został przez fanów potraktowany z niechęcią. Bo zbyt przebojowy, bo zbyt lekki, bo flaki nie latają po ścianie. Sporo w tej muzyce wpływów takich tuzów jak Faith no More, sporo melodii, znakomitego budowania napięcia i sugestywnego klimatu. Bo pod koniec z pozornie błahej piosenki robi się z tego niezła zawierucha. Końcówka to już to, co typowego dla The Dillinger Escape Plan, czyli chory noisowy zgiełk. Ale kończy się znowu spokojnie. Oczywiście ta piosenka może wprowadzić w błąd, bo ekipa z New Jersey gra ekstremalnie ciężką muzykę z pogranicza metalcore’a i mathrocka, noise’a. Ciężkie granie, nie dla każdego, choć Unretrofied może spodobać się każdemu. Tak czy siak, bardzo istotna formacja w ciężkiej, nowoczesnej odmianie metalu.


Koszyk średni:
Bloc party - Like Eating Glass


Był taki okres, że łaknąłem takiej muzyki, debiut Bloc party spadł na mnie jak deszcz w suszy, oniemiałem. Zatkało mnie. Świetnie rytmicznie rozwiązana muzyka, pełna niesamowitej energii, inwencji, bogata w świetne melodie, nieprawdopodobnie udana pod względem aranżacyjnym. Silent Alarm była jak fatamorgana. Ciekawym aspektem był czarnoskóry frontman , który doskonale czuł się w teoretycznie białej stylistyce. Czuć było trochę stylistyki tanecznego rocka (który notabene wtedy się rodził) ale było sporo odniesień do punkowej zadziorności i eksperymentu spod znaku TV on the radio. Na swojej ścieżce kariery Bloc Party miewali kryzysy, ale ostatni album przekonuje mnie, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych kapel ostatnich lat.




Koszyk lekki:
David Bowie - Real Cool World


David Bowie jest postacią z innej planety. Jego muzyka nawet, gdy była bardziej nośna i komercyjna odkrywała niezwykłe oblicze tego artysty. Jego klasa zawstydzała największych tego świata, choćby dlatego, że jego płyty, były artystyczną wypowiedzią, śmiałym manifestem, bądź po prostu genialnym krążkiem. Nie zapomnimy, gdy zaczynał dawno temu od bardzo ambitnego grania, określanego wtedymianem glam rocka w garniturze. Pomimo ewidentnego balansowania na granicy kiczu i artystycznej prawdy, zawsze był godnym zaufania. Może dlatego, że jego Ziggy to był w gruncie rzeczy nieco zagubiony everymanem. Nie zapomnimy także popowego okresu, gdzie jego twórczość, choć chwytliwa, była tak niecodziennie elegancka, że właściwie należało by słuchać na baczność. Bo przecież nikt już nie nagra kolejnego Let's Dance, nikt już nie zanuci czegoś lepszego niż ponadczasowe China Girl, nie zanudzi kompletnie wspaniałym Blue Jean, uraduje cudownym Modern Love, zauroczy w This is not America. Nie zapomnimy jego słabości do eksperymentów i odwagi startowania w świecie rocka industrialnego (Little Wonder) czy ewidentnie pogiętej psychodelii (Afraid of American). Artysta, którego szanuję, jak mało kogo w tym świecie. Wspaniały, odważny i nietuzinkowy muzyk – artysta przez duże A.




Laurka:
Broken Bells - The Ghost Inside

http://vimeo.com/12239340

wtorek, 9 października 2012

Odsłona 48: Walka ołówkiem



Koszyk Ciężki:
Atomship - Pencil Fight
Progresywny metal zużył się i wyświechtał na całego, wszelkie formy AD 2013 właściwie już to agonalne wierzganie nogami. Przeżyją tylko najsilniejsi. Ci, którzy tworzą dobre piosenki. Z melodiami, z chwytliwymi motywami, przebojowymi solówkami, fajnym sposobem śpiewania. Liczy się tylko piosenka. Pseudoambitne chały fan wyczuje na kilometr. Atomship idzie tym samym śladem, co Flaw czy Stereomud. Sporo kontrastów w obrębie jednej piosenki, trochę łagodności, trochę wrzasku, gdzie trzeba to jest krzyk, jest i wyciszenie. Jest szept, jest mocne szarpnięcie strun, jest krew, pot i łzy. Pencil Fight to właśnie uosobienie tych trzech nierozłącznych czynników. Do tego można dorzucić emocje i uczucie. Muzyka niewyprana z emocji.

http://vimeo.com/35035514

Koszyk średni:
The Chemical Brothers - Where Do I Begin
Mam kolegę, który w nieprawdopodobnie precyzyjny sposób potrafi znajdować szufladki różnych odmian elektroniki. Ja nigdy nie byłem w tym biegły, dlatego stylistykę The Chemical Brothers i podobnych określam jako ambitna muzyka taneczna. I właściwie do sporej części twórczości można tak podchodzić, ale niestety nie zawsze. Bo jak tańczyć przy pokręconym Where Do I Begin, który kończy się kompletnym kataklizmem muzycznym? Jak pokracznie wyglądałby taniec przy Let Forever Be? Na szczęście niejedną dyskotekę umili fantastyczny The Boxer, poskakać śmiało da się przy Not another drugstore, czy Star Guitar. Można by tak wymieniać, ale gdzie da się tańczyć? Nie w Polsce, bo u nas hołduje się zupełnie innej zorcie tanecznych wykonawców. Nawet już nie próbuję być zły i bezsilny. Po prostu mam to gdzieś. Ja już nie potrzebuję dyskotek, niech się martwią młodzi zabijani wątpliwą finezją młócki rodem z siłowni.



Koszyk lekki:
The Other Two – Selfish
Jakim zespołem jest New order? Odpowiedź może być tylko jedna: wybitnym. Każdy odłam cechuje się bardzo charakterystyczną manierą stylistyczną i bardzo charakterystyczną, niepodrabialną finezją. Czuć ten polot także w The Other Two, efemerydzie, która przysporzyła mi sporo radości swego czasu. Genialnie zaśpiewane piosenki popowe mają tyle wdzięku po dziś dzień, że duch geniuszu Curtisa został dziedziczony nawet w tak odległych od Joy Division klimatach. Selfish to doskonały utwór, bije na głowę nieco wtórny Tasty Fish (tu odniesienia do Bizarre są zbyt namolne) Wiadomo, to nie to co New Order, ale wspaniale się wraca do tych pozornie błahych piosenek.



Laurka:
Help She Can't Swim - Fermez La Bouche